wtorek, 21 czerwca 2016

NBA: Play Off's 2016 - Historyczne Finały

Dokonało się. Zakończył się 70 sezon NBA. Zakończył się w pięknym stylu, który powinien zadowolić każdego z malkontentów. 

Czasami moje życzenia się spełniają i robią mi taką małą niespodziankę. Chciałem siedmiu meczy finałowych i je dostałem. Co prawda liczyłem na zaciętą walkę i wygranie wszystkich meczy maksymalnie trzema punktami, ale darowanemu koniowi (koniu?) nie zagląda się pod ogon czy jakoś tak.

20-06-2016 jest datą kilku zmian w historii ligi, o których w tekście poniżej.




Po pierwsze: wielkie gratulacje dla Cleveland za zdobycie pierwszego mistrzostwa w historii klubu. Dokonali tego w spektakularny sposób i na zawsze zapisali się na kartach historii NBA. 

Po drugie: ten finał miał wiele smaczków. Zaczynając od rewanżu za zeszły rok, w końcu zdrowe składy obydwu ekip, aż po być albo nie być dla leagacy LeBrona i miejsce (JUŻ?!) Stephena Curry'ego wśród najlepszych graczy ever.

Najpierw krótki opis tego co się działo w poszczególnych meczach, a później garść moich przemyśleń co do kilku postaci biorących udział w tym spektaklu.

Cavs mieli spacerek po Wschodniej stronie. Przegrali tylko dwa spotkania i wypoczęci jak nigdy przystępowali do walki o upragniony tytuł. Warriros musieli dzielnie walczyć na dzikim Zachodzie. Uciekli spod topora w finale konferencji, wcześniej mając problemy z młodymi Blazers. Zapytam już teraz, bo później w ferworze grafomaństwa mogę zapomnieć: czy taki stan rzeczy jest spowodowany gonitwą za najlepszym bilansem w RS? 73 wygrane spotkania to nie w kij dmuchał, jednak czy warto było aż tak się żyłować?

Pierwsze dwa spotkania gładko wygrali gospodarze z Oakland. W pierwszym meczu Stephen Curry i Klay Thompson nie błysnęli formą, jednak ich ławka zrobiła za nich robotę. Steve Kerr łamał tabliczki do rozrysowywania akcji, a Shawn Livingston robił małe show. Najlepszym graczem tego spotkania był jednak Andre Iguodala, który robił w obronie co chciał i z kim chciał. Atak Cavaliers praktycznie nie istniał w tym spotkaniu. Wojownicy pozostawili LeBrona samemu sobie i dopóki ten atakował obręcz był skuteczny, jednak im dalej od kosza tym radził sobie o wiele gorzej. Ławka ekipy z Ohio dodała łącznie 10 punktów do ogólnego wyniku. Po ostatnim gwizdku było 1-0 dla obrońców mistrzowskiego tytułu. 

Mecz nr 2 to dalsza dominacja Warriors. Zwłaszcza w obronie. Andrew Bogu - wielki drwal z którego już chciano zrezygnować bo small ball i takie tam rozdał 4 bloki w pierwsze 10 min spotkania. Gospodarze zamknęli szczelnie dostęp do własnego kosza i praktycznie było po zabawie. Sami nie zagrali jakiegoś wybitnego meczu, ale i tak wystarczyło to na pokonanie samolubnego Irvinga oraz LeBrona, który oddał 17 rzutów i uzbierał tylko 19 oczek. Ławkę GSW zastąpił Draymond Green, który trafiał jak chciał i skąd chciał. Kevin Love doznał wstrząśnienia mózgu i jego występ stał pod znakiem zapytania w meczu nr 3. Co by nie pisać jest 2-0 i lecimy do Cleveland.

Własna hala, wsparcie fanów miały odwrócić losy tej serii. Złośliwy kismet zamienił plakietki na padach obydwu drużyn i to Cavs rozjechali obrońców tytułu. Kevin Love siedział sobie z boku i patrzył jak Tristan Thompson i Rysiek Jefferson grają w obronie, a Stefan Kurry nie potrafi przejść bariery 20 punktów w trzecim meczu z rzędu. Moc odebrał mu Kyrie Irving, który swoim popisem w pojedynkę ustawił mecz w pierwszej kwarcie. Złośliwi pisali, że ten mecz został przegrany specjalnie przez GSW, gdyż chcieli by seria wróciła do Oakland, by tam mogli wznieść puchar i dać swoim kibicom radość i szczęście. 2-1 jednak bez rewelacji.

Zatem skoro plan prześmiewców ma się spełnić - to dzisiejsze spotkanie powinno być wygrane i to z przytupem. GSW wyszli z nastawionymi celownikami i cisnęli aż 17 trójek, co ustanowiło nowy rekord w finałach NBA. Stephen oraz Klay wrócili w wielkim stylu i nawalili punktów jak schabowych na wesele. Drugi dobry mecz rozegrał Harrison Barnes, którego wielu wytykało palcami w tych PO. W ferworze walki Draymond Green zaatakował królewskie klejnoty przez co liga zawiesiła go na jedno spotkanie. Była zasłona, było wodewilowe wywrócenie się, chamskie (co by nie pisać to było słabe) przejście LBJ nad leżącym Draymondem, który wstając machną ręką zrobił pucz na królewskie skarby. Cały mecz był zacięty do trzeciej kwarty w której Cavs dzielenie się piłką zastąpili izolacjami, z których nic nie wynikało. Wrócił Kevin Love, ale jego gra nie pomogła odnieść zwycięstwa. Bilans po tym meczu 3-1 dla obrońców tytułu. Łącznie w finałach taki wynik widniał aż 32 razy i nigdy drużyna w dołku się z niego nie podniosła. Jak wiemy po dzisiejszej nocy: to już jest historia. 

Po informacji o zawieszeniu Greena na jeden mecz internet stanął w płomieniach, ale to już prehistoria, jednak niektórzy dalej mają problem ze zrozumieniem tego, że nie został zwieszony tylko za to zagranie, a za skumulowane wcześniejsze występki. Łopatą mądrości do głowy nie nakładziesz.

Mecz nr 5 miał zakończyć tą całą szopkę. Nawet z zawieszonym Greenem miało być wszystko "done" i publiczność zebrana w Oracle Arena miała świętować b2b swoich pupili. Jednak LeBron oraz Kyrie powiedzieli nie i złożyli się razem na 82 punkty ze 112 Cavaliers i to oni byli górą w tym spotkaniu. Warriors pudłowali wszytko, nawet z otwartych pozycji. Barnes, którego pochwaliłem za dwa dobre mecze zamienił się w ceglarza i trafił tylko 2 na 14. Gdyby tego jeszcze było mało - Andrew Bogut doznał kontuzji kolana i zakończył przygodę w finałach. Stan serii 3-2 i można było wszystko zwalić na brak Greena i kontuzję Boguta. Bieg do samolotu i wracamy do Quicken Loans Arena.

Mecz nr 6 był teatrem jednego aktora. LeBron James pokazał nam tego króla, którego widzieliśmy w poprzednich finałach. 41 punktów, 8 zbiórek, 11 asyst, 3 bloki oraz 4 przechwyty robią wrażenie. Praktycznie w pojedynkę rozjechał sfrustrowanych Wojowników. Pomagali mu dzielnie Richard Jefferson oraz Tristan Thompson, który korzystał z nieobecności Boguta i czyścił deski jak papier ścierny. Kevin Love powąchał parkiet ledwie na 12 minut i zrobił w tym czasie więcej złego niż dobrego. Z kolei Stephen Curry wypadł z boiska za 6 fauli, krzyki na sędziów i rzucenie w kibica Cavs swoim ochraniaczem na zęby. "Przemoc rodzi przemoc" jak śpiewało Illusion. Później przepraszał, a jego żona zrobiła armagedon na Twitterze, po czym usunęła konto. Takiej frustracji u Stefana nie wdziałem nigdy. Chyba nareszcie dotarło do niego, że pomimo prowadzenia 3-1 wygrana przelatuje im przez palce. Za ten pocisk snajperski wymierzony w kibica wielu ludzi domagało się zawieszenia go na mecz nr 7, ale wówczas byłoby to przegięcie. Gdzieś tam Udonis Haslem smutno zaszlochał w rękaw. 3-3 i jedziemy do Golden State na mecz o wszystko. 

I tak o to nastał czas największej próby dla obydwu zespołów. Coś takiego aż się chciało oglądać. Walka, atak, obrona, bloki, rzuty przez ręce, zacięta końcówka i dramatyczny koniec okupiony łzami szczęścia i żółcią porażki. Chciałoby się powiedzieć: chwilo trwaj, ale czas (i wynik) był po stronie Cavaliers, którzy pierwsi w historii wygrali finał wychodząc z 3-1. Poprowadził ich MVP tych finałów - LeBron James zgarniając przyjemne dla oka triple double: 27 punktów, 11 zbiórek i 11 asyst. Sztylet w "serce mistrza którego nie powinno się lekceważyć" wbił Kyrie, który trafił piękną trójkę prosto przed nosem Stephena. Pokonał go jego bronią? Tak, ale nie kopmy leżących. Historyczny sezon właśnie poszedł się je... przewietrzyć, a fani Bulls już szykują transparenty, że bez pierścienia to się nie liczy. Jako deser wspomnę tylko Kevina Love'a i jego + 19 w statystyce +/-. Najlepszy wynik na boisku. Siedziałem jak na szpilkach podczas oglądania tego meczu - nawet pomimo faktu, że znałem wynik.

Piękne zakończenie sezonu. 

Jeszcze raz gratulacje dla zwycięzców. Pomimo, że dalej uważam LBJ za buca i dziada to tak jak rok temu nie mogę nie oddać mu pokłonu. Dokonał wielkiej rzeczy prowadząc Cavs do wygranej. 

Było miło, ale czas zadać kilka pytań...


Co dalej z panem ze zdjęcia powyżej?

Kończy mu się kontrakt. Zadanie wykonał na 101% i dał obiecane mistrzostwo klubowi z Ohio. Teraz czas na kolejną "Decyzję" i pytanie: czy zostaje do końca na starych śmieciach, czy też będzie teraz błądził po ligowych korytarzach i pytać czy ktoś nie chce zdobyć z nim mistrzostwa. Coś jak Shaq na koniec kariery. Dobry wujek LBJ doradzi i pomoże w prowadzeniu zespołu. Wcześniej pojawiła się plotka o chęci wspólnej gry razem z jego przyjaciółmi: Wadem, Melo i CP3 w jednej drużynie. Może wybiorą jeden klub i zasilą go swoim talentem? Któż to może wiedzieć. Byłby to z pewnością ogromny szum medialny i niezliczone ilości tekstów napisane o tym co mogliby razem osiągnąć i czy jeszcze mieliby siłę? Dla mnie to jest czysta fikcja. D-Wade zostanie na Florydzie pod skrzydłami Pata. CP3 prawdopodobnie zmieni klub w poszukiwaniu mistrzostwa. Melo pozostanie w Knicks, a LBJ? Moim zdaniem pozostanie dalej w Ohio ponieważ po jaką cholerę miałby się teraz szlajać po innych klubach? Może chciałby poczuć smak rywalizacji na Zachodzie? Ale po co rezygnować ze swojej konferencji?

Co dalej z Kevinem Love?

Dobre pytanie. W RS był ważnym ogniwem w zespole. W finałach obnażono jego indolencję w obronie i skutecznie broniono go w ataku. Zatem po co taki gracz w rotacji, skoro zarabia duże pieniądze, a zespół potrafi wygrać mistrzostwo bez niego na parkiecie. Za jego kontrakt można pozyskać kilku zawodników na ławkę lub inne kosze z cukierkami. Moim zdaniem powinni zwołać kolejne tajne zebranie przy basenie i powiedzieć tak od serca: "było miło, dzięki za wszystko, ale zmarnujesz się u nas w klubie. Idź być przydatny gdzieś indziej". Sam nie wiem czemu, ale widziałbym go w koszulce Bostońskich Celtów, i mam takie przeczucie, że jeżeli Danny Ainge nie pozyska kogoś z tria: Noel, Okafor, Cousins to podniesie słuchawkę i zadzwoni do Ohio.

Jakie lato czeka Golden State Warriors?

Upokorzeni. To słowo chyba najbardziej oddaje stan w jakim teraz powinni się znajdować byli już mistrzowie. Była to niezwykle gorzka pigułka, którą muszą teraz rozgryźć i przełknąć bez popijania. Prowadząc w serii 3-1, po najlepszym w historii sezonie regularnym dostali manto. Już czytałem listę usprawiedliwień: Curry grał z kontuzją, zawieszenie Greena, kontuzja Boguta, Iggy grał z urazem pleców, Harrison Barnes nie dał nic i tak dalej i tak dalej. Prawda jest taka, że czasami oglądając ich mecze w RS miałem wrażenie, że są zbyt pewni siebie, nawet w PO takie nonszalanckie podania za plecami strasznie mnie irytowały. Kubeł zimnej wody przyda się na ostudzenie zapałów. Stephen Curry właśnie odebrał ważną lekcję: pomimo posiadania ogromnego talentu strzeleckiego potrzebne jest jeszcze opanowanie i zimna krew w żyłach. Przez wiele lat LBJ był krytykowany właśnie za brak tych ostatnich cech, jednak od dwóch pokazuje, że dalej siedzi na koszykarskim tronie i to w koronie. Kerr teraz ma bardzo ważne zadanie przed sobą: musi rozpalić w nich ogień zemsty by wrócili silniejsi, bardziej skoncentrowani i rządni krwi. Coś jak Spurs po przegranym finale z Miami. Ale do tego będą potrzebować ludzi, a tu nasuwa się kolejne pytanie...

Czy Harrison Barnes i Festus Ezeli pozostaną w klubie z Oakland?

Wszyscy pamiętamy jak ten pierwszy odrzucił propozycję nowego kontraktu. Ok, takie rzeczy jak pieniądze też są ważne. Miał to być jego CY i miał udowodnić lidze, że zasługuje na tłusty czek i szansę na wyjście z cienia Stephena i Klaya i Draymonda i czasami nawet Iguoadali. Sezon zagrał jeszcze gorszy niż poprzedni. Pomimo to plotki na jego temat nie miały końca. Czuję, że ktoś zaproponuje mu poważne pieniądze nawet pomimo biedy jaką zagrał w tych PO. Ostatnie doniesienia informują nas o chęci wyrównania każdej oferty przez GSW - jednak jeżeli zawodnik sam będzie chciał odejść to postarają się o wymianę opartą na S'n'T. Trochę to dziwne i niesmaczne, ale co ja tam wiem. Bo rozumiem to tak: drużyna X wykłada kasę na HB. Ten mówi GSW, że chce zostać i ci go wyrównują. Ok i to rozumiem. Lecz jeżeli ta drużna X zaproponuje pewną kwotę za Barnesa, ten zechce odejść to wówczas GSW wyrównają tą ofertę i będą próbować oddać go do tej drużyny za jakiś skład osobowy? To jest w ogóle legalne i zgodne z przepisami? Chyba, że ja coś źle rozumiem - co jest bardzo prawdopodobne bo co ja się tam znam na NBA?

Ezeli to inna para kaloszy. Też nie zagrał na ach i och, jednak to dalej młody i dynamiczny center. Bismack Biyombo udowodnił swoimi występami w PO, że zasługuje na dobry kontrakt. Festus wręcz odwrotnie, a wielu ludzi brało go do swoich drużyn przed jeszcze obecnym graczem Raptors. Będzie to ciekawe jednak mniej emocjonujące niż historia Harrisona i jego kontraktu.

Na dodatek Rysiek Jefferson zakończył karierę. Wiedział kiedy ze sceny zejść...

I po sezonie. Można teraz odespać zarwane noce, emocjonować się draftem, ploteczkami i wymianami. Ja zaczynam podsumowanie minionego już sezonu. Na pierwszy ogień pójdzie któraś z dywizji na Zachodzie. Bądźcie czujni!

Na koniec filmik do LenArtMovies. Zostawcie lajka czy inne tam wyrazy uznania na profilu autora bo warto!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz