Kiedy sezon temu pisałem o Atlancie nie mogłem się powstrzymać od superlatyw na ich temat. Bo tacy zgrani, bo taki kolektyw bez ogromnych gwiazd, bo tak się dzielą piłką i mają tak dobrą obronę, że aż nie mogłem wyjść z zachwytu.
Zachodnia prasa nawet poszła o krok dalej i przypięła im łatkę "Baby Spurs" na którą i ja ochoczo się zgodziłem. Wszak na ławce siedział uczeń wielkiego Popa, a styl gry Hawks przypominał to co robią pięciokrotni mistrzowie NBA.
Sezon regularny był bajką i schody zaczęły się dopiero w PO. Pomimo, że dotarli do finału konferencji, gdzie polegli w boju z LeBronem Jamesem to widać było już pierwsze pęknięcia na tym krysztale.
Myślałem, że w off-season jakoś pozbierają się do kupy, poprawią swoje małe braki i wejdą w nowy sezon z przytupem i będą dalej dominować na Wschodzie.
Jednak kiedy pokazano światu ich nowe stroje oraz layout areny gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że nie tędy droga.