sobota, 23 lipca 2016

NBA: Podsumowanie Sezonu 2015/2016: Atlantic Division

Robię sobie odpoczynek od wypisywania nowobogackich nazwisk. Może do końca wakacji skończę listę nowych milionerów. Co ja piszę? Nie może a muszę to skończyć ponieważ jeszcze wypada ogarnąć podsumowanie minionego sezonu, napisać laurkę dla Tima Duncana, wysmażyć zapowiedzi przyszłego sezonu, a jakby tego było mało to po głowie kłębi mi się jeszcze kilka wpisów z serii: Co Poczniesz?

Tyle tekstów, a tak mało czasu...

Dziś skupię się na mojej ulubionej dywizji Atlantyckiej. Można tam znaleźć prawdziwe perełki na dnie gara z bigosem. Jest tam dosłownie wszystko. Syrop klonowy - importowany, Fasola z puszki najlepsza w swojej klasie, 76 letnia whiskey, która okazała się zwykłym szczochem z dodatkiem cynamonu oraz dwa nadgryzione jabłka. Obydwa zgniłe.  

Ciekawa mieszanka nieprawdaż? 




Boston Celtics: Bilans 48-34 (5 miejsce na Wschodzie)

Bostońscy Celtowie już w roku ubiegłym sprawili niespodziankę i awansowali do PO. Szybkie odprawienie z kwitkiem przez Cavaliers dało im czas na odpoczynek, zredukowanie sił oraz wyciągnięcie wniosków. Banda wyrobników prowadzona przez jednego (w moich oczach oczywiście) z najlepszych trenerów ligi ponownie zagościła w rozgrywkach posezonowych - jednak również nie odnieśli na tym polu spektakularnych sukcesów. 

Sezon minął im na dosyć regularnej grze pod dowództwem Isaiah Thomasa, który jako gracz pierwszej piątki rozegrał najlepszy sezon w karierze. Pozyskany w wymianie z Suns gracz szturmem zdobył zaufanie Brada Stevensa oraz miłość kibiców w TD Garden. Średnie za ten sezon wynoszą: 22.2 punkty, 3 zbiórki, 6.2 asyst oraz 1.1 przechwyt. Boston nabrał w ostatnim czasie sporo rozgrywających z draftu, ale ani Marcus Smart oraz Terry Rozier nie popisali się zbytnio. Pierwszy miał problemy z kontuzjami, drugi nie znalazł uznania w oczach szkoleniowca. 

Gdybym miał wymieniać cichego bohatera vel człowieka od brudnej roboty to postawiłbym kasę na Amira Johnsona. Był tam gdzie być powinien i swoim poświęceniem łatał ogromne braki podkoszowe Bostonu. No bo tak: Jared Sullinger niby wykręcał na kartkach papieru ładne cyfry, ale jego gra pozostawiała wiele do życzenia. Tyler Zeller po fajnym roku ubiegłym stracił połowę czasu gry, przez co jego wkład na boisku posypał się jak prażona cebula z hot-doga Sullingera. A ostatni sprawiedliwy - czyli Kelly "Piękność z Kanady" Olynyk niby na równi z Johnsonem bo też zostawiał serducho i włosy na parkiecie, ale mogłem wybrać tylko jednego więc stawiam swoje eurogąbki na Amira. I mam nadzieję, że ci co płakali z powodu jego kontraktu już osuszyli łzy i otworzyli oczy. 

Tuz takich jak Jordan Mickey oraz Jonas "Nie wiem jak on może grać w NBA" Jerebko nie będę nawet wspominać. 

Jak łatwo można zauważyć - nie ma tu żadnych wielkich nazwisk. Poza Thomasem robiącym wokół siebie szum nie ma żadnego topowego gracza z ligi. I moim zdaniem właśnie kogoś takiego brakowało by drużyna odniosła sukces. Nie było kogoś, kto w najważniejszym momencie meczu wziąłby na siebie odpowiedzialność i poprowadził ich do zwycięstwa. Danny Ainge robił jakieś podchody podczas okienka transferowego i próbował wyrwać Okafora z 76ers, ale skończyło się na plotkach i domysłach. Młody center może nie zmieniłby ich w kandydata do finału konferencji, ale na 100% byłby lepszy niż ich dotychczasowy zestaw powiększony pod koszem.

Reasumując: Bez g2g nic nie ugrasz w tej lidze kiedy kończy się sezon zasadniczy. Dwie wygrane z Atlantą, która miała odrobinę lepszych rzemieślników są powodem do dumy, ale głód powinien być większy. Wiemy co się stało w tym off-season. Wiemy też, że coś się dzieje jeżeli chodzi o transfery. Ale o tym w zapowiedzi sezonu...


Brooklyn Nets: Bilans 21-61 (14 miejsce na Wschodzie)

Nets nie mają łatwo od czasu przenosin z New Jersey. Miniony sezon nie należy do najchlubniejszych w krótkiej historii klubu. Do tej pory nie było tak źle: najpierw odpadli w pierwszej rundzie, później w drugiej i rok temu ponownie w pierwszej. Te rozgrywki różnią się od poprzednich aż 17 porażkami, brakiem awansu do rozgrywek posezonowych, brakiem picku w drafcie na następne kilka lat i szorowaniu dna ligowego bez jakiegoś światełka w tunelu. Coś małego się tam jarzy, ale nie chce zapeszyć.

Lionel Hollins to coach starej daty. Miał zaszczepić w rozpuszczonych Nets dyscyplinę podobną do tej jaką udało mu się osiągnąć w Grizzlies. Cierpliwości starczyło mu na półtora sezonu. Jak wspomniałem rok temu walczyli jeszcze w pierwszej rundzie PO, ale obecne rozgrywki zaczął od bilansu 10-27 i musiał pożegnać się z zespołem. Na jego miejsce przyszedł Tony Brown - pod którym wyglądało to trochę lepiej, ale ku wielkiej uciesze Danny'ego Ainge'a tymczasowy szkoleniowiec zakończył sezon z bilansem 11-34 i to Celtowie mogli cieszyć się z 3 miejsca w loterii draftowej. Podziękowano też za współpracę Billy'emu Kingowi i na jego miejsce zatrudniono nowego GMa prosto ze stajni Spurs, a to prawie zawsze jest dobry wybór. 

Ale kim oni mieli tam grać ja się pytam? Deron Williams jeszcze przed startem rozgrywek zgodził się na wykup kontraktu i pojechał do Dallas. W połowie sezonu zmęczony życiem Joe Johnson również zgodził się na pożegnanie z klubem. Zatem pozostali tam Tadek Young, Brook Lopez oraz garstka młodzieży w osobach Rondae Hollis-Jeffersona oraz Seana Kilpatricka. Resztę na czele z Andreą Bargnianim można zasypać wapnem gdzieś pod lasem.

Reszty nie ma za bardzo co opisywać i najlepiej spuścić na ten sezon zasłonę milczenia...


Toronto Raptors: Bilans 56-26 (2 miejsce na Wschodzie)

Łał! Co to się działo w sezonie regularnym! Najlepszy wynik w historii klubu, szał ciał zwany zabójczym duetem napędzał oglądalność i rosnący hype wokół drużyny. Niektórzy już widzieli słońce wschodzące nad Kanadą, które obłapiało swoimi promieniami wielką jedynkę na Wschodzie. Cavaliers jednak nie dało się zdetronizować, a dla zespołu z Toronto przyszła mroźna zima PO kiedy słoneczny sezon regularny dobiegł końca.

DeMar DeRozan grał jak opętany. Wiedział, że konkretna kasa leży na stole i trzeba się trochę po nią pochylić. Tak się pochylał, że aż mu rów było widać. Zapewne raper oblegający pierwsze miejsca w Air Canada Centre wspomniał mu o tym i chłopaka dopadała straszna trema, która zabrała mu pewność siebie w najgorszym możliwym czasie - play-off's.

Drugi z dynamicznego duetu - Kyle Lowry - niczym brat bliźniak telepatycznie i podświadomie przejął obawy swojego kolegi i również zaczął grać poniżej swoich możliwości kiedy czas wymagał pełnej mobilizacji. Skuteczność spadła z 42% z gry do 39% czyli nie tak tragicznie, ale trójki przestały wpadać na poziomie 38% i znajdowały drogę do obręczy na poziomie 30%. Ten jednak nie walczył o nowy kontrakt i ta gównoburza jaka spotkała DeRozana tylko trochę pokropiła pierwszą jedynkę Raptors.

Drużyna cierpiała najbardziej na pozycji Silnego Skrzydłowego. Wysłużony Luis Scola okazała się przyzwoitym "zatkajdziurą" na sezon regularny, ale mściwi oponenci wykorzystali jego słabości w późniejszej fazie rozgrywek. Czemu o tym wspominam? Gdyż Raptors nie wykonali ruchu podczas okienka transferowego, a kilku solidnych kandydatów na tą pozycję było dostępnych. Chociażby Markieff Morris który za frytki trafił do Wizards. Istniało ryzyko zniszczenia chemii w zespole, ale taki zamordysta jak Dwane Casey z pomocą mroźnej pogody z pewnością poradziłby sobie z trudnym charakterem gracza.

Dobrnęli (po raz pierwszy w historii organizacji) do finału konferencji, ale w obrzydliwym stylu. Dwie pierwsze rudny to walka w siedmiu spotkaniach brzydkiej koszykówki. Finał konferencji to dominacja Cavaliers z wyłączeniem 2 spotkań w Toronto.

Można napisać to w skrócie tak: dobrze żarło i zdechło...


Philadelphia 76ers: Bilans 10-72 (16 miejsce na Wschodzie)

"Wielki Szlem" tak się nazywał plan Goldfingera - zbrodniczego mózgu na drodze którego stanął sam James Bond. Sam Hinkie swoją aparycją mógłby dostać rolę w nowym filmie o przygodach agenta jej królewskiej mości jako "podnóżek" głównego złego chcącego zawojować świat. Chłop miał swój chytry plan jak przez kilka sezonów dziadowania i zbierania młodych graczy odtworzyć potęgę zespołu z miasta Braterskiej Miłości. Zarząd zgodził się na jego wizję i dał mu wolną rękę. Tak rozpoczął się "The Process" który zakończył się wraz z poprzednim sezonem. Sam poprzez udany pucz wewnątrz organizacji musiał opuścić swoje stanowisko, a inni spijają za niego śmietankę i klepią się po plecach.

Mam nadzieję, że Sam powróci z jeszcze większym planem odbudowy innej organizacji i to on będzie się śmiać ostatni. Więcej o jego odejściu z klubu pisałem tutaj i odsyłam Was do lektury.

Co do samego sezonu to rozpoczął się on od wyjęcia z draftu Jahlila Okafora. Trzeci już center wybrany przez ostatnie lata w drafcie miał okazać się ofensywnym czołgiem niszczącym wszystko na swojej drodze. Połowicznie tak też było, ale równie dobrze szło mu niszczenie ludzi poza pakietem, kiedy to w pijackim amoku przekonywał ręcznie innych, że 76ers nie są w dupie. Jego partnerem w pomalowanym był Nerlens Noel i o ile sparowanie ofensywnej połówki z defensywną połówką powinno dać uzupełniający się duet - jednak nie do końca pasowali do siebie.

Gry tej drużyny nie dało się oglądać. Nudziła mnie tak samo jak stojący po drugiej stronie Golden State Warriors. Jednym przegrywanie przychodziło za łatwo - a drugim wygrywanie. Widać było braki na pozycji PG w Sixers. Atak nie funkcjonował tak jak powinien i była to wina braku osoby odpowiedzialnej za dystrybucję piłki do kolegów. Dlatego też ponownie do drużyny ściągnięto Isha Smitha z Nowego Orleanu. Jego gra sprawiła, że można było zwiesić oko na poczynaniach graczy skazanych na porażkę. W trakcie 50 spotkań rozegranych jako podstawowy rozgrywający notował 14.7 punktów, 4.3 zbiórki, 7 asysty oraz 1.3 przechwyt na mecz. Fajnie się oglądało jego współpracę z wysokimi zawodnikami w których tchnął odrobinę życia.

Plan został wykonany na 100%. 76ers wykręcili najgorszy wynik w lidze za co zostali nagrodzeni pierwszym wyborem w drafcie. Przyszłość stoi przed nimi otworem, tylko muszą w końcu przestawić się z tankowania na wygrywanie, ale czy po tylu latach będzie to takie proste?


New York Knicks: Bilans 32-50 (13 miejsce Wschodzie)

Nie każcie mi tego wszystkiego pisać jeszcze raz! To jak flashbacki weterana z wojny w Wietnamie. Tylko tutaj nie mamy do czynienia ze wspomnieniem azjatyckich dziewczyn, trawy i zimnego piwa, tylko obraz zagłady, nędzy, rozpaczy i komarów.

Wybór w drafcie Kristapsa Porzingisa był kontrowersją. Wystarczył pierwszy mecz ligi letniej by chłopak urósł do rangi kultu w Nowym Yorku. Jest niepowtarzalny jak jednorożec i należy na niego chuchać i dmuchać gdyż to na jego grzbiecie wyruszymy do ziemi obiecanej a swoim rogiem zniszczy każdego przeciwnika jaki stanie na drodze Knicks. Niech pochwalony będzie GODZingis! Teraz i na wieki wieków anem! (dla satanistów słuchających Jelonka oraz Comy - niech się stanie)

Melo niczym stary pies ogrzewał się w blasku nowego kolegi. Media dały mu odrobinę więcej swobody dzięki czemu mógł sobie bardziej pohasać po boisku. Do czasu aż jeden z sędziów nie podłożył mu nogi i dobra passa Knicks skończyła się jak sen złoty. 72 spotkania na liczniku ze średnimi: 21.8 punktów, 7.7 zbiórek (drugi wynik w karierze) 4.2 asysty (pierwszy do spółki z Calderonem w zespole + najlepszy wynik w karierze) do tego 43% z gry oraz 39% za 3. Dołożył przyzwoitą obronę i ci którzy pluli na niego przez te wszystkie lata zaczęli się wycofywać tyłem z wypiekami na twarzy. #StayMe7o

Na ławce dwóch idiotów (nie mogę ich nazwać głupim i głupszym, gdyż ten tytuł na moim blogu dzierży Vivek i jego były GM Pete D'Alessandro) którzy chcieli iść swoją stronę. Fisher chciał po swojemu jednak nie do końca mu to wszyło. Został odstrzelony jak zadzior na paznokciu, a Rambis starał się schlebiać Jacksonowi tak bardzo, że doszło do wojny domowej w składzie.

Warto wspomnieć o dobudowaniu się Derricka Williamsa, najgorszym duecie w historii Jose-Sasza, radości jaką sprawiał mi swoją grą Robin Lopez, zawodzie na O'Quinnie oraz Seraphinie oraz zakiszeniu jak ogóra w słoiku Jeriana Granta na ławce przez dwóch idiotów.

Brak picku w drafcie wywołał początek depresji oraz mimiczne oblizywanie się kiedy to Toronto wybierało z 9 numerem...

Szkoda gadać i strzępić ryj na to co było...


Będzie tej dywizji. Następna będzie z Zachodu.

Jeszcze w tym tygodniu postaram się wrzucić dwa teksty, bo strasznie Was zaniedbuje, a chęć pisania wcale nie maleje, a wręcz wzrasta. Będzie teraz trochę mniej zabieganych dni więc postaram się coś skrobnąć ponad program.

I na koniec jeszcze taka sprawa: wracając do tematu Wietnamu - czy ktoś z Was zna jakąś fajną książkę o tej tematyce? Szukałem, ale na własną rękę nic nie znalazłem. Gdyby coś/ktoś to wrzućcie nazwę w komentarz albo dajcie znać na Twitterze lub FB.

Było też wspomniane o Bondzie więc pożegnam się utworem z tej serii filmów. Artysta ten dał nam wiele dobrych minut muzyki tworząc w Soundgarden oraz Audioslave. Raz wypiął swoje pośladki do gwałtu niejakiemu Timbalandowi, ale wybaczamy ten skok w obok...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz