niedziela, 24 stycznia 2016

Cleveland Cavaliers: Plata o Plomo?

Piątek należał do takich dni kiedy to człowiek zajmuje się swoimi sprawami, i nie myśli zbyt przyszłościowo. Robi się jakieś plany na weekend, wszak dzień święty trzeba święcić, ale na to przychodzi czas późnym wieczorem kiedy to wszystko inne z obecnego tygodnia jest zapieczętowane i odłożone na półkę z etykietką "Zrobione". 

Wracając z miejsca obecnego zatrudnienia rozmyślałem sobie nad tym i owym. Głównie moje myśli związane z NBA zaprzątał Kevin Love i to w jaki sposób po cichu - ale skutecznie - robi się z niego kozła ofiarnego blamaży Cavs.

Ostatnie spotkania z GSW i SAS sprawiły, że ekipa LeBrona Jamesa wygląda jak banda przepłaconych pachołków z liderem, który ma kompleks wyższości, ale pomimo to wina spadła na Love'a i jego ułomność w defensywie. 

Wygodne i to bardzo.  

Biedny Kevin sobie pomyślałem. Kiedy już siadałem by coś na ten temat napisać niezawodny Adrian Wojnarowski zrzucił prawdziwą bombę w postaci informacji o zwolnieniu Davida Blatta z funkcji głównego szkoleniowca.

Internet oszalał. 





Zanim przejdę do meritum skrobnę co nieco o Kevinie. Wszak zaprzątał on moją głowę w piątek a to już coś znaczy. 

Przybył z mroźnej Minnesoty, a proces jego pozyskania przez Cavs opisywałem tak często na łamach tego bloga, że aż mi przykro wracać do tego ponownie. Nic nowego nie wymyślę i dalej uważam to za błąd ze strony drużyny z Ohio. Nie żebym miał coś do samego Love'a, ale nawet z perspektywy czasu wygląda to jak dolewanie wody do przepalanki, bo wyszła za mocna, a pić się chce. Rozcieńczona nigdy nie smakuje tak samo.

Okruszek historii?

Skrzydłowy był centralną postacią w Minnesocie. Wielki, biały, zły wilk. Przywódca stada i niekwestionowany lider tego co udało się tam zebrać. Rzucał, zbierał i podawał jak rasowy All-Star. Smutni panowie przy laptopach wytykali, że nabija statystyki w słabym zespole i do tego jest (a raczej go nie ma) nogą w obronie. On jak na złość kręcił kolejne double-double i dawał powód kibicom z Minnesoty by wyjść z ciepłego domu, odśnieżyć samochód i pojechać do Target Center by popatrzeć jak Ricky Rubio (o ile był zdrowy) odnajduje Love'a na wolnej pozycji lub podziwiać jak Kevin po zbiórce jednym machnięciem piłki przez całe boisko asystuje do kogoś będącego już po drugiej jego stronie. Takie podania stały się jego wizytówką. Wszystko układało się niby dobrze. Piłki same mu wpadały w ręce. Trafiał za 3 oraz elegancko przepychał się tyłem do kosza. Obrona skupiona na nim pozostawiała kolegów niekrytych, przez co łatwo było o odegranie i czyste asysty. Kręcił statystyki, system gry sprawiał wrażenie idealnie skrojony pod niego, miał jakieś wsparcie ale do szczęścia brakowało jednego: awansu do PO. 

Jadąc na zgrupowanie kadry USA zawsze z zazdrością wysłuchiwał kolegów dyskutujących o magicznych chwilach prawdziwej walki w rozgrywkach posezonowych, a nie klepaniu piłki w sezonie regularnym. Raz dokonał poświęcenia finansowego i liczył na to, że klub sprowadzi mu kogoś, kto wspomoże go w walce. Tak się nie stało i sfrustrowany Kevin powiedział stop. Było miło, ale się skończyło. Gram ostatni sezon i więcej nie zamierzam tracić tu czasu. Co zamierzacie z tym zrobić?

Flip Saunders zamierzał zrobić z tym bardzo wiele. Nie odbierał niektórych telefonów od właścicieli, którzy wyczuli łatwą okazję by zdobyć porządnego gracza za bezcen. Sam za to dzwonił po kliku klubach i starał się ich wycyganić oferując w zamian debeściaka Kevina. Lecz i jego starania zostały spuszczone w kiblu, a czas kończył się nieubłaganie. Wiedział, że z każdym dniem zwłoki wartość Love'a na rynku się zmniejsza. Gorąco musiało być w jego biurze, ale kiedy na linii pojawił się LeBron James numer od Cleveland było to jak łyk zimnego piwa po solidnie przepracowanym dniu. A jedyne co musiał zrobić to powiedzieć "tak" na kaprys klubu z Ohio, który zaoferował więcej niż się spodziewano i jeszcze wciągnięto w to tankujących 76ers, którzy wyprzedawali skład na pniu.

I tak Kevin odleciał do Cleveland tworzyć historię z LeBronem Jamesem.  

Na początku nie była to łatwa współpraca. Z opcji nr 1 musiał przestawić się na bycie tym 3 zaraz po Królu Jamesie oraz Księciu Irvingu. Z ofensywy idealnie skrojonej pod wysokiego który dobrze rzucał, grał tyłem do kosza i podawał trafił na ciąg izolacji gdzie piłkę dostawał tak naprawdę na kilka sekund przed końcem akcji i musiał oddawać dziwne rzuty by uniknąć błędu 24 sekund. Nawet stanie w rogu i czekanie na piłkę jako "stretch four" nie do końca pasowało. Śmiałem się, że dopadł go CBS ("Chris Bosh Syndrome") znany z Miami Heat, gdzie LBJ oraz Wade monopolizowali grę, a Raptor był chłopcem na posyłki. Tylko pomiędzy Chrisem a Kevinem jest jedna - ale za to ogromna - różnica: Bosh broni.

O jego obronie nie ma co pisać bo jej zwyczajnie nie było i raczej już nie będzie. Jakoś w ataku jest w stanie sprawnie się poruszać, natomiast po drugiej stronie parkietu nie chce mu się kiwnąć palcem. Takie rzeczy można ukryć w sezonie regularnym, ale kiedy dochodzi do walki o najwyższe cele, przeciwnik wie o tobie wszystko i bezlitośnie to wykorzystuje. Spekulacji na ten temat nie było końca. Każdy wtrącał swoje 2 grosze i zastanawiał się czy jest to dobry zawodnik pod grę Cavs.

Dodatkowo pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że na stopie socjalnej i przyjacielskiej Kevinowi daleko było do "Bajabongo" ze świtą Króla. Kiedy ziomeczki wrzucali na Instagrama zdjęcia z LeBronem w tle, Kevin siedział z żoną w domu i przy lampce wina oglądał seriale. Niby nic, ale rzuca to cień na chemię w zespole.

Czy to spojrzenie nie jest jakieś dziwne? Gdyby mnie całował Pablo Escobar a obok gapił się na mnie jakiś zbok, też bym miał taką minę...


LBJ postanowił zrobić sobie wakacje w połowie sezonu i zostawił Love'a i Irvinga razem na parkiecie. Kiedy nasz bohater dostał więcej piłek dla siebie statystyki podskoczyły do góry. Ludzie pisali, że Kevin wrócił i będzie to coś pięknego kiedy wróci James. Ale okazało się, że we 3 na boisku nie potrafią funkcjonować i dalej było nie ciekawie. Przyszły pierwsze w karierze Play-Offy dla Kevina, które zakończył po 4 meczach w Bostonie z kontuzją barku. Cavs przeszło jak burza przez Wschód i zostali pokonani w finale przez GSW.

Nadeszło lato i czas postanowień: zostać tu i mieć jeszcze przez kilka lat pewną grę w PO i na 90% uczestnictwo w finałach, czy iść do innego zespołu i odsapnąć od tego wszystkiego. Drużyna spotkała się na nie oficjalnym posiedzeniu w Miami, gdzie Love miał powiedzieć do Króla, że "może dawać więcej tej drużynie i być większą jej częścią". James miał odpowiedzieć, że "oki, a teraz całuj pierścień kmiocie".

Tak o to podpis pod kontraktem wartym 113 mln dolarów płatny w 5 lat stał się faktem.

Nadszedł obecny sezon do którego Kawalerzyści przystąpili bez kontuzjowanego w finałach Irvinga. Zatem trio stało się duetem i liczby mówiły same za siebie: Kevin może robić więcej jeżeli dostanie więcej piłek. Ale Irving miał niedługo wrócić i temat obecności i przydatności Kevina ponowie był na wokandzie.

Statystyki Love'a kiedy nie było Irvinga na boisku: 17.6 punktów, 10.8 zbiórek, 2.7 asysty, 43% z gry, 37% w rzutach za 3, 13.8 prób rzutu na mecz.

Statystyki Love'a kiedy Kyrie wrócił do gry: 13 punktów, 11.4 zbiórek, 1.9 asysta, 37% z gry, 36% w rzutach za 3, 11.1 prób rzutu na mecz.

Niby wszystko było fajnie i cacy, ale kiedy przyszły 2 porażki: z San Antonio oraz Golden State już zaczęto szukać winnych. Pierwszym oczernionym został nie kto inny jak Kevin. Bo nie broni, bo nie może się odnaleźć na parkiecie, bo nie broni, bo to, bo pstro. To po co dawaliście mu kontrakt na ponad 100 mln dolarów? Mogliście Zadzwonić do Pelicans i wyjąć Rayana Andersona za o wiele mniejsze pieniądze i bardziej by się sprawdził jako wchodzący z ławki i rozciągający grę. W s5 mogli umieścić przepłaconego Tristana Thompsona i pozwolić mu zarobić na swój niebotyczny kontrakt. Ale znane nazwisko to znane nazwisko i ego pewnego pana z nr 23 na koszulce jest połechtane, pomimo iż sam mówi, że nie są przyjaciółmi z Kevinem. I podobnie jak w przypadku wspomnianego wcześniej "CBS" już zaczęto go oddawać w różnorakich wymianach, łączyć z innymi klubami i uskuteczniać standardowe bicie piany. Znów był zbędny i można było go poświecić.

Jednak kiedy ESPNowska maszyna do transferów była rozpalona do granic możliwości, a serwery zapychały się co i rusz od ilości odwiedzin, Adrian Wojnarowski za pośrednictwem swojego "świętego" Twittera ogłosił, że to nie Love opuszcza zespół, a trener David Blatt.

Państwo w państwie.


Ponownie okruch historii.

Kiedy podano do wiadomości publicznej, że Cleveland Cavaliers chcą zatrudnić Davida Blatta na stanowisko head coacha byłem podekscytowany. Oznaczałoby to, że żałoba po odejściu Jamesa minęła i chcą zacząć nowy rozdział w ich historii. Ludzkie substytuty takie jak Mike Brown oraz Byron Scott miałyby zostać zastąpione trenerem z krwi i kości. Nie jest tajemnicą, że Steve Kerr przed sezonem poprosił Davida by ten dołączył do jego sztabu szkoleniowego w Warriors w roli asystenta. Ten jednak odmówił i przyjął posadę w Cavaliers, gdzie miał do dyspozycji bardzo młodą drużynę. Drużynę którą mógł ulepić na swoją wizję i przy okazji uczyć się tajników panujących w NBA. Praktycznie żadnej presji i parcia na wynik. Do dyspozycji miał Kyrie Irvinga, wybranego z nr 1 w drafcie Andrew Wigginsa, dobrego wyrobnika Tristana Thompsona, czekającego na odkupienie Anthony'ego Bennetta, świra w postaci Diona Waitersa oraz klika placków na ławce. Niezły pakiet startowy moim zdaniem. Ale kiedy Baltt złożył podpis pod kontraktem zadzwonił telefon. To syn marnotrawny zapowiedział powrót do domu na niedzielny obiad i przekoczowanie na starych śmieciach przez klika dni.

Cleveland szybko zapomniało o krzywdach z lat poprzednich. Rozwinęli czerwony dywan i odgrzali rosół. Dla Blatta oznaczało to jedno: z sielanki jaką miał mieć z młodymi (lub jako asystent Kerra w Oakland) musiał stawić czoło najlepszemu graczowi w lidze i jego kaprysom i zachciankom. Wielkie wzywanie dla rookie trenera.

Z historii wiemy jakie LBJ miał przeboje  trenerami. Mike Brown to ludzki garnitur, który robił to co chciała jego gwiazda. W Miami miał jakieś ale do Ericka Spolestry, ale w klubie rządził Pat Riley, który stał murem za swoim trenerem, i co najważniejsze - nie dał sobie wejść na głowę byle uzurpatorowi. Pobyt w Heat zakończył się 4 wycieczkami do finałów z czego 2 razy triumfowali zawodnicy z Miami. Lecz kiedy LBJ zrozumiał, że nie ma tu przyszłości postanowił wrócić do domu pod otoczką skruchy, a tak naprawdę chyba liczył na pełną władzę w klubie jak to miało miejsce przed przenosinami jego talentów do South Beach. Razem ze swoim agentem rozpoczęli casting na nowych dworzan, w którym wygrał Kevin Love.

Tak o to zaczęło się obsadzenie kolegów na ławce "w roli weteranów" oraz szukanie zbędnych graczy w innych klubach, którzy mogli pomóc w jak najszybszym sprowadzeniu pucharu Larry'ego O'Briena do Ohio.

To co się działo później opisałem w podsumowaniu poprzedniego sezonu.

Nadszedł off-season i czas wypłacania wielkiej kasy. Love się załapał na potężny kawałek tortu. Jestem ciekaw czy teraz nie stoi mu to w gardle? Dalej dramat z Tristanem Thomposnem i jego kontraktem. Ten sam agent co w przypadku LBJ, więc kasa dla ziomka musiała się znaleźć. Jeżeli ktoś miał wątpliwości kto rządzi w klubie teraz mógł przekonać się na własne oczy. Kiedy rozmowy utknęły w martwym punkcie i żadna ze stron nie chciała ustąpić, wystarczył jeden wpis w mediach społecznościowych by nagle kontrakt o jaki prosił Tristan znalazł się przed nim na biurku gotowy do podpisu.

I teraz jak o tym myślę przychodzi mi namyśl pierwsza scena z serialu "Narcos" w której poznajemy Pablo Escobara, który tylko i wyłącznie przy pomocy słów przekonuje patrol wojska, by przepuścili jego konwój ciężarówek wypełniony kradzionymi towarami.  

Wybaczcie takie porównanie, ale wczoraj (w końcu!) skończyłem oglądać to arcydzieło od Netflixa, i widzę podobny schemat w działaniu obydwu panów. Chociaż Anderson Varejao jest bardziej (wizualnie) podobny do Pablo, tak czynem i gestem LBJ przypomina mi narkotykowego bossa.

Gwoli ścisłości: jest niedziela, coś koło 11:00 i jestem trzeźwy.

Ale jakoś mi się to układa w logiczną całość.

Obydwaj zbudowali swoje imperium od zera w oparciu o swoje umiejętności. Jak było dobrze, to było dobrze. Nikt o nic nie pytał tylko liczył zyski i patrzył w tabele zwycięstw i porażek. Jednak ambicja nie pozwoliła na siedzenie bezczynnie i zakopywaniu kasy w dziurach w ziemi. Postanowili ruszyć do przodu ze swoimi karierami. LBJ i jego nieczyste zagrywki (pójście na łatwiznę w Miami) zostały wybaczone z pierwszym mistrzostwem. Tak jak próba dostania się do parlamentu przez Escobara dzięki łapówkom ze sprzedaży narkotyków. Jednak kiedy obydwaj zrozumieli, że nic tu nie wskórają (LBJ nie przejmie władzy w Heat, a Pablo nie zostanie prezydentem Kolumbii) wrócili do domu i planowali srogą zemstę. Urażony Escobar zamienił życie ludzi w Kolumbii w piekło, a James zamienił Cavaliers w swoje "La Caterdal", do którego zaprasza tylko swoich kolesiów

Kiedy Pablo zrozumiał, że nie pokona swoich wrogów w konwencjonalny sposób wymyślił pewien myk, dzięki któremu wilk był syty i owca cała. LBJ wręcz przeciwnie.

Nie będę dalej opisywać losów narkotykowego bossa, gdyż nie chce odbierać przyjemności z oglądania serialu. Nikt mi nie zapłacił za reklamę, ale jeżeli czyta to jakiś sponsor to wiecie: "Ta pani przyszła do mnie w tym kożuchu i w nim wychodzi"

2 porażki z GSW oraz jedna z SAS dała Królowi do myślenia. Obydwie organizacje poczyniły ogromy krok do przodu względem roku ubiegłego. Warriors pokrzepieni wygraną w finale, weszli na kosmiczny poziom. Curry już teraz odebrał Jamesowi miano najlepszego koszykarza w lidze. Jego koledzy z zespołu grają jeszcze lepiej niż przed sezonem. Mają szansę pobić masę rekordów, a robią to na takiej łatwości, że strach się bać. Spurs dokonali wymiany pokoleniowej i kontynuują swoje dziedzictwo. Sam Kawhi "King Slayer" Leonard wystarczy by zniszczyć LBJ w obronie, a jego koledzy dokonują dobicia konającej zwierzyny. James nie ma takiego wsparcia u swoich Muchachos, gdyż w meczach o większą stawkę wyglądają jak przepłaceni statyści. Przekonał się o tym Love, kiedy prasa ukrzyżowała go za bierność w obronie  podczas tych 2 meczy.

Kto stoi w miejscu ten się cofa.

Po tym jak James zafundował przyszłość sowim kumplom - i chciał nie chciał został z nimi na dłużej - trzeba było zająć się trenerem gdyż jeszcze tylko jego można było zmienić.

Nie było tajemnicą, że obydwaj panowie się nie dogadują, a z ich relacji śmiał się cały internet. Każdy zdawał się pomijać fakt, że Blatt miał najlepszy wynik w historii klubu z Ohio i bez Love'a oraz później z kulawym Irvingiem dotarł do finału. W tym sezonie poprowadził ich do najlepszego bilansu w lidze na Wschodzie, jednak te 2 porażki z prawdopodobnymi finalistami przepełniły czarę goryczy co doprowadziło do zwolnienia jednego z najlepszych szkoleniowców w lidze.

Z miejsca zastąpił go Tyronn Lue - asystent w obozie Cavs, który podjadał z pieca Doca Riversa. I to nie na zasadzie, że poprowadzi klub do końca sezonu a później się zobaczy. Tego samego dnia dostał nowy kontrakt i związał się klubem na 3 następne lata. Zatem po raz kolejny LBJ dostał to co chciał, czyli kogoś przy linii bocznej kim można łatwo manipulować.

Generalny Menadżer Cavaliers - David Gryffin zwołał konferencję prasową i od razu wypalił z grubej rury, że LeBron James nie rządzi w tym klubie i nie wiedział o zwolnieniu Blatta. Media społecznościowe nie pozostawiły suchej nitki na GM Cavs:

LeBron James wasn't consulted about David Blatt's firing. Also, Michael Corleone wasn't told Fredo was taking the boat out on the lake.
Jako powód zwolnienia trenera podał stanie w miejscu przez organizację, brak posłuchu w szatni (który podobno ma Lue) oraz nie rozwijanie zawodników i wykorzystywanie ich potencjału dla dobra drużyny. Tym samym wiążę nadzieje z Tyronnem oraz jego świeżym podejściem do tematu.

Śmiech na sali.

Dziś w swoim debiucie w roli head coacha nowa nadzieja Cavs przegrała z Bulls 96-83. Ciekawe ile potrwa jego proces adaptacyjny? I kto teraz poleci ze składu jak Król szybko nie zobaczy poprawy i rezultatów. Mam nadzieję, że będzie to Love bo moim zdaniem zasługuje na miejsce w drużynie, która będzie potrafiła skorzystać z jego talentów.

Blatt raczej nie będzie długo czekać na telefon. Odszedł został zwolniony co prawda w atmosferze sztucznego skandalu ale takie zespoły jak: Timberwolves, Lakers, Wizards czy nawet Houston powinny już być na linii i pytać się czy nie chciałby poprowadzić ich zespołu.

"Uuuułłłłłaaaa" cytując klasyka. Ile to jadu i hejterskich pomyj zostało tu wylanych na Wybrańca. Ale zastanówcie się sami: czy to nie jest prawda? Krótkie kontrakty podpisywane przez LBJ by trzymać klub w niepewności i szachu: dajcie mi o chcę albo odejdę. Głośno nikt o tym nie powie, ale taka jest prawda. Sprowadzanie i przepłacanie jego ziomków. Kontrakt Thompsona to jest rozbój w biały dzień nawet przy obecnych progach slalary. Zakulisowe ruchy kadrowe mające na celu ułatwienie mu większego wpływu na klub. Robienie z właścicieli idiotów na każdym kroku - co dziwne - za ich cichym przyzwoleniem. Ale skoro kasa się zgadza i jest szansa na tytuł to po co się odzywać skoro konto w banku pęcznieje jak pryszcz na policzku nastolatka?

Kolejny kamyczek do legacy wielkiego Króla. Zbudowałeś sobie drogi LBJ zamek z piasku, który może runąć w każdej chwili. Odejść nie możesz tak jak ostatnio do Miami, gdyż wówczas nawet najwierniejsi fanatycy opluliby cię i obrzucili błotem. Zostały ci 3-4 lata panowania na Wschodzie, a może nawet mniej patrząc na rozwój konferencji. Na Zachodzie rodzą się nowe potęgi i nawet dotarcie do finału nie może gwarantować 3 pierścionka.

Mam nadzieję, że w PO trafią na rozstawionych z 8 Celtów z Bostonu, którzy są na tyle nieobliczalni by wysadzić z siodła Kawalerzystów. Lub dotarcia do finałów w zdrowiu i pogodności by dostać szybkie 4-0 od GSW lub SAS.

Złośliwy ze mnie dziad, ale za takie cyrki należy się kara.

Trzymajcie się Muchachos!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz