sobota, 27 lutego 2016

Miami Heat: Gorączka

Mam gorączkę kiedy to piszę. Nie gorączkę na NBA, nie gorączkę na to co się stało w South Beach, nie gorączkę na to co przyniesie przyszłość dla trzykrotnych mistrzów NBA. 

Zwyczajnie jestem chory i leżę w łóżku. Pomiędzy łyknięciem antybiotyku, a popiciem go wodą zdałem sobie sprawę, że już tydzień nic nie napisałem. 

A to źle. Bardzo źle. Może to doprowadzić do rozleniwienia i odpuszczenie sobie tego małego ołtarza mojej grafomanii. 

Więc jak gorączka to Heat. Żar się leje z nieba w tropikalnym Miami. Ja się gotuję pod kołdrą. Prawie to samo. Brakuje tylko drinka z parasolką i letniej orzeźwiającej bryzy. 

A! No i wczoraj pozyskali Joe Johnsona...




Zanim o "Iso Joe" pochylmy się nad tym co do te pory się działo w Miami. 

To już drugi sezon podczas bezkrólewia. W poprzednim dobrze żarło i zdechło jak to się zwykło mawiać. Odrobinę przepłacony Chris Bosh udowodnił, że potrafi grać w koszykówkę i jego usunięcie się w cień podczas supremacji LBJ oraz "Flasha" było... no właśnie czym było? Koniecznością? Przypadkiem? Jednym i drugim? Wszystkie trzy odpowiedzi są poprawne. Ale to melodia przeszłości. Zgrana płyta, którą teraz odtwarza się w Cavaliers na słuchawkach Kevina Love'a. Tylko wersja Chrisa miała jeden dodatkowy utwór: "Defense".

Kiedy w końcu udowodnił swoją wartość przyszły wiadomości o jego stanie zdrowia. Zakrzepy krwi w jego płucach zakończyły dla niego sezon, i przyczyniły się do pogrzebania nadziei Heat o udziale w PO. Lekarze postawili go na nogi i nowy sezon rozpoczęto z jeszcze większym nastawieniem na sukces. Goran Dragic miał się już ograć z resztą składu. D-Wade wykąpał się w jamie łazarza i wyglądał w niektórych meczach jak młodzieniaszek. Wschodząca gwiazda podkoszowa - Hassan Whitsade - dostarczył wielu tematów do dyskusji. Z draftu wyciągnęli gracza, który powinien iść 4-5 numerów wcześniej. Jak tego dokonali? To już wie pewnie tylko Don Pat. I na koniec wspomniany "Raptor", który dostał zielone światło do wybiegu na żer. W celu uzupełnienia ławki podpisali Amar'e Stoudemire'a oraz Geralda Greena. Iskierką okazał się Tyler Johnson oraz jego "pekaesy". 

Na początku grali w kratkę. Jednak okienka ze zwycięstwami wypełniały się częściej niż te z porażkami. Dragic nie grał swojej gry: czyli szybko i do przodu. D-Wade jak wspomniałem wyżej miał przebłyski dawnego siebie. Hassan zachwycał linijkami statystycznymi. Kiedy jedni już budowali mu pomnik, inni postanowili spojrzeć w poważniejsze statystyki. Dostrzegli tam iż pomimo ogromnej ilości bloków i zbiórek, zespół z nim na parkiecie gorzej broni. To wystarczyło by wstrzymano pracę na jego obeliskiem. I kiedy wydawało się, że wszystko jakość się poukłada, przed przerwą na cyrk ASW świat obiegła informacja o ponownych problemach Bosha z zakrzepami. Jeszcze nic nie wiadomo co dalej z nim będzie. Chyba, że już wiadomo, a ja to przegapiłem, ale wątpię. Ostatnio czytałem o planowanym spotkaniu gracza z włodarzami Heat. Iskierka Johnson wypadł z powodu operacji barku.

Pat Riley w czasie okienka transferowego nie zrobił nic by wzmocnić drużynę. Zszedł tylko z uwierających go kontraktów by wyjść spod topora podatku od luksusu. Kat obszedł się smakiem i odszedł do swojego lochu bez głowy pokrytej brylantyną. Podobno cenne trofeum.

Tak zatem prezentuje się dotychczasowy sezon Miami Heat w małej pigułce. Patrzę na leżący koło laptopa antybiotyk i jest większy niż to co napisałem. Jak na razie utrzymują się na 4 miejscu w konferencji. Po ASW ruszyli z kopyta i wygrali 3 mecze. Polegli ostatnio z GSW, ale po zażartej walce i pretensji o faworyzowanie mistrzów. Karma to suka.

Goran dostał trochę więcej swobody i teraz gra podobno swoje. W 4 ostatnich spotkaniach notuje średnio 19.5 punktów, 5.5 zbiórek, 7.5 asyst oraz 1.3 przechwyt na mecz. Wygląda jak ktoś kto zasługuje na swój tłusty kontrakt. Wspomaga go Wade oraz Hassan. Rookie  - Justin Winslow - pokazuje, że ma papiery na grę w NBA. Obrona już jest na dobrym poziomie, a funkcjonowania w specyficznym ataku Heat jeszcze ma czas się nauczyć.


Zatem skoro po wypadnięciu najważniejszego gracza nie spadli do grupy pościgowej jak rok temu, należało się rozejrzeć za wsparciem. Niespodziewanie (dla mnie przynajmniej) wyciągną do nich rękę zwolniony z Nets za porozumieniem stron - Joe Johnson.

Brooklyn Nets poszli w końcu po rozum do głowy i pozbyli się mojego idola - Billy'ego Kinga - z funkcji Generalnego Menadżera. Zatrudnili młodą strzelbę rodem z San Antonio, która wie jak wystrzelić by trafić celnie. Jak to mawiają w programach kulinarnych: W Punkt!. Sean Marks bo o nim mowa, spędził w SAS 5 lat z czego 2 jako asystent ichniejszego GM'a oraz podopieczny samego Popa. Car Michaił wyszedł ze swojej skorupy i w oparach szampana i kawioru w końcu zrozumiał, że pieniądze nie zbudują mistrzowskiej ekipy. Potrzeba planu i konsekwencji w działaniu. Rychło w czas jak to mawiali na dzikim zachodzie.

Przed Marksem syzyfowa praca. Lukratywny rynek, który nie daje spokoju i zagląda nawet do kibla obiektywami dziennikarzy. Ograniczony czas działania, bo pomimo deklaracji Cara - ten z pewnością nie będzie siedział potulnie. I jak by tego było mało poprzednik pozostawił go bez picków w drafcie. Za różowo to on nie ma. Miał 2 graczy, których mógł za coś wymienić, ale tego nie zrobił. Ale o tym i jak widzę dalszą przyszłość Nets napisze w innym terminie.

Joe usiadł do stołu, wychylił kieliszek wódki, zagryzł ogórkiem i oznajmił, że łaskawie zostawi im 3 mln dolarów ze swojej umowy jeżeli ci go wykupią. I tak trzeba mu to zapłacić i tak. Sezonu raczej nie uratuje bo nie ma czego. Drużyna ogra sobie młodych i zaoszczędzi 3 mln zielonych. Wykaże się też gestem w stronę gracza, który spędził z nimi trochę czasu. On dostanie zapłatę, możliwość podpisania z kim będzie chciał i albo powalczy o PO, albo będzie walczył w rozgrywkach posezonowych lub też podpisze z kimś kto ma szansę na finał.

Strony złożyły podpisy na stosownych dokumentach, podały sobie ręce i wychyliły kieliszek na drogę.

Kiedy gruchnęła informacja o jego wykupie w głowie ułożyłem sobie listę drużyn, które mogłyby skorzystać na jego obecności przed zbliżającymi się play-off's. Poniżej taka krótka lista z małym opisem dlaczego i po co?

Cleveland Cavaliers: Krul już zacierał ręce na kolejnego ważnego gracza w rotacji. Pewna ręka w trudnych sytuacjach oraz doświadczenie w PO działały na korzyść Joe jako nowego podnóżka dla LBJ. Z nim na pokładzie mogli trochę mniej obawiać się Golden State/San Antonio w finale. Jednak Johnson po doświadczeniach z Carem Michaiłem widocznie miał dosyć monarchii. Pokazał palec Ohio czym zdobył u mnie wielkiego plusa i niczym papież udzielam mu rozgrzeszenia z "Cyganerii". Amen! (Dla satanistów: niech się stanie!)

San Antonio Spurs: stracili Manu Gino na czas bliżej nieokreślony. Niby jest mowa o powrocie w marcu, ale kto im tam wierzy? Wypełniłby tą lukę idealnie i byłby ważną bronią na końcówki w zaciętych spotkaniach. Organizacja może  mogłaby coś z tego 34 letniego weterana jeszcze wyłuskać. Jednak tak się nie stało. Widocznie zarząd Spurs uznał, że ma wystarczającą ilość klocków do zabawy na Zachodzie i nauka systemu dla "Iso Joe" mogłaby trwać odrobinę za długo. Szkoda, bo postawiłbym małą kasę na to, że wybierze właśnie SAS.

Golden State Warriors: Dobra żartuję.

Oklahoma City Thunder: Tutaj postawiłbym ogromną kasę. Oglądając ich ostatni mecz z Cavs prawdopodobnie cały czas trzymałem się za czoło z niedowierzania. To co robi Dion Waiters w tej drużynie przechodzi ludzkie pojęcie. Pozyskany w okienku transferowym Randy Foye nie jest lepszy. Zatem za minimum dla weterana taki Joe mógłby okazać się zbawieniem dla "Grzmotów". Podobno się starali, ale gracz odmówił. Jego małpy i jego cyrk. W sumie to i dobrze. #BringBackOurSonics

Los Angeles Clippers: Doc atakuje ponowie. Ma już Greena i teraz dodaje realne wsparcie na SF do swojej drużyny. Miałby to sens dla obydwu stron. Clippers w końcu załataliby dziurę na skrzydle, pewną rękę i stoicki spokój. Ale to samo mieli dostać w postaci Paula Pierce'a przed sezonem.

Atlanta Hawks: podobno chcieli by powrócił na stare śmieci i dograł u nich końcówkę kariery. Jednak nie wyszło.

Zawodnik wybrał Miami Heat. Jak wspomniałem są na 4 miejscu w tabeli. Raczej nie wypadną poza PO. Będą walczyć do końca, a nawet jak odpadną pogoda nadaje się odpoczynku i rozmyślań nad przyszłością. Tutaj dochodzę do swojego przemyślenia na temat poczynań Johnsona i tego czemu tak zrobił.

Ale najpierw dam zdjęcie byście odpoczęli od czytania. Mogę zrobić "Czytaj Więcej >>>>>>>" i odesłać Was na kolejną stronę i sztucznie nabić sobie wyświetlenia. Ale po co to komu?


Otóż moim zdaniem nie zależy mu na splendorze i sięgnięciu po wysokie laury. Może trochę, ale mam wrażenie, że napędza go kasa. Ma 34 lata i właśnie dogrywa ostatni rok kontraktu za 24 mln z groszami. Już dostał 21 mln a resztę jak wspominałem zostawił Nets za to, że poszli mu na rękę i go wykupili. Ma jeszcze trochę w nogach i sądzę, że po tym sezonie liczy na kontrakt 2+1. Dwa pierwsze lata gwarantowane, a trzeci rok to opcja dla gracza/zespołu. Idące w górę salary zapewni mu trochę więcej siana niż śmieciowa umowa dla weterana. Zatem poszedł do Miami, bo chce się jeszcze pokazać w dobrej drużynie i podbić swoją wartość i mieć z czym siadać do negocjacji w lato.

Zatem czemu nie zrobił tego w gorszej drużynie zapytacie? Im gorszy skład, tym lepsze statystyki się robi będąc najlepszym na boisku. A przecież to za cyferki w boxscore głównie dostaje się mamonę. Przykładem w lato będzie Hassan, który pomimo ujemności w obronie, kręci dobre cyfry w tabelkach. I za to dostanie od kogoś maksymalny kontrakt w lato. Ale wróćmy do tych gorszych zespołów.

Są to młode ekipy, które szukają weterana. Joe jakoś nie sprawdził się w Nets w roli mentora. Dlatego nie może liczyć na kasę jak Pierce czy Garnett za samą swoją obecność. Jego smutna i zrezygnowana mina z początku sezonu mówi wszystko w tej kwestii. Dalej mamy drużyny w przebudowie, które w szybki sposób sprawdzają przydatność danego gracza do swojej wizji. Czy by dużo pograł jeżeli byłby 2-3 w rotacji? Nie sądzę i on chyba też o tym wie.

Więc pozostało udanie się do jakiegoś topowego zespołu w nadziej na frajerski pierścień i "jechanie" na swojej reputacji w lato. Ale tam też mógłby dostać małe minuty przez wzgląd na ustaloną rotację i może zdobyłby tytuł, ale w lato każdy kto miałby wpisać czek: pamiętałby jego minę z ławki Nets, a nie to, że kręcił ręcznikiem w meczu finałowym przy linii bocznej zwycięzców.

Zatem pozostało uderzyć centralnie w środek. Gdzieś gdzie nie jest źle, ale może być lepiej i to właśnie on może to sprawić. Będzie cudotwórcą i może zbawicielem. Może coś zrobi, ale nie musi. Dostanie minuty, udowodni na co go jeszcze stać, a w przypadku fiaska powie "Hej! Próbowałem!". Dużo "może" jest w tym co powyżej napisałem i o to właśnie chodzi. Nic pewnego poza czasem gry w ułożonej organizacji. Jak ma się załapać do niej na dłużej (wspomniane 2 lata, może 3) to w jakimś fajnym miejscu. Floryda nadaje się na emeryturę. Orlando też jest na Florydzie ale patrz punkt "młode ekipy". Czemu nie na Zachodzie? Clippers lub Thunder? Tam może spaść bomba (odejście Duranta, wymiana Griffina) i rozpocząć się przebudowa, w której on może wziąć udział na siłę. Zostać oddany w wymianie do innego miejsca niż by chciał  i znowu mieć smutną minę.

W Miami świeci słońce. Pat zawsze będzie czuwać nad losem swojej organizacji. Nawet jak (nie daj Christe Boshe!) "Raptor" będzie musiał zakończyć karierę, a ktoś inny przepłaci Hassana, Don zawsze znajdzie wyjście z sytuacji. Atlanta by mu to zapewniła? Nie mogli oddać Jeffa Teague'a w czasie okienka transferowego pomimo ogromnego zainteresowania i nie mają pewności czy Al Horford zostanie. Riley wyznacznikiem jakości i gwarancji. Oczywiście też może powiedzieć mu "do widzenia" kiedy będzie ku temu okazja, ale to bardziej sprawdzona firma.

To chyba wyjaśnia czemu moim zdaniem wybrał "Żary" z Miami. Jeszcze z tego co wiem nie podpisał papierów. Prawdopodobnie poczeka tydzień by zespół nie płacił jakiegoś tam podatku. Przez ten czas będzie uczestniczył w treningach i zgrupowaniach, ale nie będzie grać w meczach. Drużyna zaoszczędzi kasę i wyjdzie na to, że Joe do tego wszystkiego jest jeszcze życzliwy. Styl gry Miami będzie mu dopowiadał. Grają nieśpieszny atak gdzie z pewnością się odnajdzie. Będę bacznie monitorować jego grę bo jestem ciekaw czy w lato napiszę: "miałem rację do do Iso-Joe".

Kończę i kłaniam się nisko. Pamiętajcie by się ciepło ubierać i jeść witaminy. Na koniec coś w klimacie do posłuchania.

Do następnego!
  

2 komentarze: