środa, 3 sierpnia 2016

NBA: Podsumowanie Sezonu 2015/2016: Pacific Division

Za oknem pada więc trzeba wprowadzić trochę słońca do naszego życia. 

Zatem wybieramy się w podróż do (chyba) najcieplejszej dywizji spośród wszystkich jakie występują w NBA. Słońce, plaża, zimne drinki, romantyczne zachody słońca, głupota, kontuzje, klątwy, mistrzostwa, rekordy, pożegnania oraz niezbadane prerie Arizony.

To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w dywizji Pacyfiku, na obraz której zapraszam poniżej. 

Najpierw jednak pytanie z kategorii tych ważnych: jak wsadzę sobie do szklanki whisky malutką parasolkę to liczy się to jako drink czy nie? Chciałbym dać się ponieść klimatowi - stąd to pytanie...




Los Angeles Clippers: Bilans 53-26 (4 miejsce na Zachodzie)

Zaczynam od niedawno (wpis poprzedni) pobieżnie opisywanych Clippers. Zawsze uważani za gorszych mają teraz swoje pięć minut jednak przez wzgląd na klątwę oraz kontuzje nie są w stanie przejść drugiej rundy - pomimo iż czasami dysponują naprawdę potężną i ciekawą paczką graczy gotowych by walczyć o prymat na Zachodzie ligi. Mały robot o wdzięcznym kryptonimie zaczerpniętym z kosmicznej sagi Lucasa oraz Rudy Blejk nie mają szczęścia. Bo inaczej nie wiem jak to nazwać. Z poprzedniego wpisu pewnie wiecie, że sympatią z tej drużyny darzę bardziej tą pierwszą postać niż tego chodzącego "Hajlajta". Jak można odwalić taką manianę jak on to zrobił? Uderzyć kogoś w twarz (i to jeszcze z ludzi związanych z drużyną - fun fact: poszkodowany już tam nie pracuje) i złamać sobie dominującą rękę? No jak? 

Przecież Doc zgromadził w tym sezonie taką ekipę z Joshem Smithem oraz Lancem Stephensonem na czele. Mieli trząść ligą w posadach, a pierwszy nabytek odjechał do Houston bardzo szybko, a drugi w czasie okienka transferowego razem z pickiem został wymieniony na Jeffa Greena. Tyle zostało z jego wzmocnień i zamysłu taktycznego.

Ale o tym już pisałem wielokrotnie na łamach tego blogaska (pocieszne zdrobnienie nieprawdaż?) więc teraz poświęcę akapit lub dwa cichemu bohaterowi tej drużyny. 

DeAndre Jordan (he he he nie) J.J Redick rozegrał chyba najlepszy sezon w karierze. 75 spotkań okupił statystykami: 16.3 punktów, 1.9 zbiórka, 1.4 asysta, 48 % z gry oraz 47% za 3. Przemykał po zasłonach jak szalony i stanowił ogromne wsparcie dla CP3 kiedy Rudy chciał pobawić się w Rocky'ego. Przez głowę teraz przechodzi mi taka smutna myśl: a co jeżeli nadchodzący sezon okaże się dla niego mniej łaskawy? Coś jak w przypadku Kyle'a Korvera z Hawks? Jednak "Jastrząb" miał serię kontuzji, a J.J (odpukać) jak na razie jest zdrowy. I mało tego! Jeszcze jakie podcasty nagrywa w tak zwanym międzyczasie! Solidny role palyer, którego chciałaby każda drużyna. On też po następnym sezonie będzie niezastrzeżonym wolnym agentem. 

Miałem ostatnio taką wizję jak Paul, Griffin oraz Redick odchodzą z klubu za rok i stojąc w drzwiach z walizką w jednym ręku machają na pożegnanie drugą. Odbiorcami tych "pozdrowień" są DeAndre Jordan siedzący na plastikowym krześle wokół którego stoją Austin Rivers oraz jego ojciec z rozdziawioną od szoku japą. W tle Jamal Crawford podpiera się balkonikiem i próbuje nadążyć za uciekinierami, a Steve Ballmer nieświadomy niczego tańczy namiętne tango z Fergie wtulony w jej sztuczną twarz. 

Reasumując, a nie opisując swoje sny po nadmiernej ilości pizzy: Sezon miał być tip-top. Kontuzja Blake'a ich nie spowolniła, ponieważ było komu go zastąpić (DeAndre niech ma chwilę sławy: 12.7 punktów, 13.8 zbiórek, 1.2 asysta, 2.3 bloki oraz 70% z gry) i ciągnąć ten wózek - pomimo złych ruchów kadrowych Doca, które więcej zaszkodziły niż pomogły. Przyszły PO, najpierw uraz nogi Griffina, a później złamana ręka Paula i jak to mówi Halina Kiepska do swojego męża: "arrivcederci Roma!" 


Los Angeles Lakers: Bilans: 17-65 (15 miejsce na Zachodzie)

Zostajemy w Mieście Aniołów. O ile o tamtych najemcach Staples Center da się coś konkretnego napisać (to czemu tego nie zrobiłem?) tak tutaj nasuwają się tylko 2 myśli: zakończenie kariery przez Kobe Bryanta oraz afera "inwigilacyjna" ich nowej gwiazdy D'Angelo Russella. No i jest jeszcze Byron Soctt, ale to postać poza nawiasem do której wrócę trochę później. 

Kobe widząc co się dzieje z jego organizmem, organizacją i przyszłością Lakers ogłosił wszem i wobec, że kończy karierę po tym sezonie. Wrzawa i popłoch ogarnęły NBA. Na jego mecze wyjazdowe przychodziły pielgrzymki z okolicznych stanów by po raz ostatni zobaczyć żywą legendę grającą w koszykówkę. Nawet składali mu dary jak jakiemuś bóstwu z mitologii. Podczas meczy w domu zjeżdżało się całe Los Angeles. Szał! Zrobił z tego precedensu niezłe show i przypudrował gówno o nazwie Lakers w tym sezonie. Oddał im ogromną przysługę i odciągną uwagę publiczną od tankowania jakiemu przewodził Generał Brygady Scott. Kobe odszedł z ligi na swoich warunkach i w sposób idealnie pasujący do jego boiskowego ego. Z przytupem. Nawet w ostatnim swoim meczu rzucił 60 punktów i dał Lakers 17 wygraną w tym sezonie. #MambaOut

Kobe odchodzi więc trzeba znaleźć zastępstwo. Jak na razie wybrany w drafcie Russell pokazał, że potrafi nagrywać kolegów telefonem. Numer 2 zeszłorocznego już draftu zagrał 80 spotkań z czego 48 jako starter. Brawa dla Scotta za wymyślną politykę gospodarowania czasem gry dla przyszłości tej ligi. 28 min na boisku to nie jest jeszcze tak tragiczny czas, ale statystyki: 13.2 punktów, 3.4 zbiórki, 3.3 asysty, 1.2 przechwyt 41% z gry oraz 35% za 3 nie napawają optymizmem. Wszystko spadło na trenera, który preferował grę weteranami niż ogrywanie młodych. Ale wysoki wynik w loterii nie bierze się z powietrza. Mam nadzieję, że chłopak odrodzi się pod okiem Luke'a Waltona. W lidze letniej zaczarował i znowu jest na językach wszystkich.

Dalej mamy Jordana Clarksona oraz Juliusa Randle. Dwie młode strzelby z których tylko jedna wypaliła z głośnym hukiem pomimo posiadania większej konkurencji w zespole na swojej pozycji. Clarkson zarobił swoją grą na nowy kontrakt, a Randle znalazł się pod lupą kibiców Jeziorowców. JR do spółki z pozyskanym za NIC z Pacers - Royem Hibbertem w normalnej rzeczywistości powinni dzielić i rządzić w pomalowanym. Jeden grał w ogromną kratkę, a drugi kompletne się zatracił.

Czy warto coś jeszcze o tym sezonie napisać? Dzięki taktykom Byrona ponownie wybierali z drugim numerem w tegorocznym drafcie co powinno im osłodzić żal po odejściu Bryanta.

Mają ciekawy i młody skład. Zatrudnili wyhajpowanego szkoleniowca i z optymizmem patrzą w przyszłość. Jedno jest pewne: gorzej niż w tym sezonie być nie może...


Golden State Warriors: Bilans 73-9 (1 miejsce na Zachodzie)

"Panie Paździoch! 73-9! Mówi to coś panu?" Tak sobie pozwoliłem sparafrazować słowa Ferdynanda Kiepskiego. Ostatnio źle sypiam i w nocy na Ipli oglądam Kiepskich więc musicie mi wybaczyć.

Tak czy siak GSW stali się potęgą i legendą RS w ubiegłym sezonie. Wygrywali wszystko i ze wszystkimi. Rzuty wpadały, ludzie się cieszyli, a ja po kilkunastu meczach miałem tego serdecznie dość. Wolałem obejrzeć mecz jakieś słabszej drużyny i liczyć na ich zryw/niespodziewaną wygraną niż patrzeć jak kosmita Curry do spółki z kolegami niszczy psychikę reszcie ligi za pomocą gradu meteorytów zza linii 7 metrów.

Stephen Curry: 79 meczy, 30.1 punktów, 5.4 zbiórki, 6.7 asysty, 2.1 przechwyty 50% z gry oraz 45% przy 11 próbach na mecz w którym spędzał na parkiecie średnio 34 minuty. Sam tworzył sobie sytuację do rzutów i często zaskakiwał nieprzygotowaną obronę czystą trójką z 8-9 metra. Zgarnął nagrodę dla MVP i odrobinę posypał się w PO fizycznie i mentalnie. Zaczęło się od urazu w meczu z Houston w pierwszej rundzie. Powrócił na starcie z Blazers i wspomógł drużynę. Później bój z Thunder i zaparcie finał z Cavaliers. Powtórzę jeszcze raz KO-SMI-TA w sezonie regularnym, ale już po raz drugi znikał kiedy drużyna najbardziej go potrzebowała. Ja osobiście jestem ciekaw czy utrzyma poziom w nadchodzącym sezonie. Ma teraz jeszcze jednego chętnego do piłki i kto by się z nich nie usunął w cień - będzie źle dla obydwu, ale to melodia na zapowiedź sezonu.

Grupa wsparcia czyli: Klay "Splash Brother" Thompson, Draymond "Jajogniot" Green, Harrison "cienki CY ale $$$ się zgadzają" Barnes oraz Andrew "Kontuzja" Bogut, oraz ławka w osobach Iguogali, Livingstona, Maurycego Speightsa oraz Barbosy dołożyli swoją zaprawę (Barnes dał masę cegieł) do postawienia tego wypasionego domu. Szkoda, że po pierwszej domówce na którą zaprosili Thunder i dzień później Cavaliers trzeba było już malować ściany i wstawiać nowe okna. Ale jak to mówią: "Jak się bawić to się bawić. Drzwi wyjebać okno wstawić!"

Fani Chicago wiedzą co napisać: "73-9 Don't Mean a Thing Without the Ring"

Steve Kerr przez pół sezonu leżał z rozwalonymi plecami. Samograja poprowadził mu Walton z którym podzielił się nagrodą dla najlepszego szkoleniowca. Zapewnił tym samym synowi legendy ligi rozchwytywanie jako kandydata na głównego szkoleniowca w wielu klubach. Sam żartował, że grał w na ławce w "Angry Birds" bo tak łatwo prowadziło mu się drużynę. W PO natomiast ciosem "wkurzonego trenera" łamał podkładki do rozrysowywania akcji bo już tak łatwo nie było...

Skoro zniszczone od środka Houston było w stanie wyrwać jeden mecz w pierwszej rundzie (tak, tak kontuzja Curry'ego) można było mieć pewne obawy. 4-1 z Portland, później ucieczka spod rzeźnickiego noża w Oklahomie przy 3-1 dla Thunder i na koniec blamaż przy prowadzeniu 3-1 z Cavs. Grający z kontuzją Curry, zawieszenie Greena (któremu zbierało się przez cały sezon zaczynając od nielegalnych zasłon przez chamskie faule na które "pasiaki" przymykali oko") oraz kontuzja Boguta w finałach złożyły się na najgorszy możliwy scenariusz po najlepszym sezonie w historii ligi.

Mam nadzieję, że nauczy ich to pokory i w następny sezon wejdą na spokojnie i bez ciśnienia na nowe rekordy do pobicia.


Phoenix Suns: Bilans 23-59 (14 miejsce na Zachodzie)

Słoneczka z Arizony w off-season zagrały o wszystko i postanowili sprowadzić LaMarcusa Aldridge'a na rozgrzane pustynie po których hasają przemytnicy i mafiozi z Meksyku. Kto oglądał "Sicario" ten wie o co chodzi. Szkoda, że nikt z włodarzy Suns nie wpadł na pomysł by oddać im Brandona Knighta w celu zaaranżowania porwania dla okupu (by mieć kasę bez podatków: minus prowizja dla złoczyńców) by później nie zapłacić i pozostawić go w rękach kartelu narkotykowego. Znam takiego fana PHO który o przeczytaniu tych słów oblizał się z rozmarzenia...

Ale do tematu: Aldridge olał ich ciepłym moczem i pojechał do Spurs. Zatem drużyna z Arizony została z Tysonem Chandlerem, który miał być wabikiem na obecnego już gracza SAS (jako mentor oraz wciąż przydatny gracz) oraz miał być też gwarancją nie grania przez LaMarcusa na centrze - czego ten podobno nie znosi. Wielu ludzi płakało jak usłyszało jaką kasę dostał Tyson. Lecz ludzi ci nie są w stanie wycenić przydatności takiego gracza na ławce kiedy masz mnóstwo młodego narybku biegającego za piłką jak szczeniaki. Z tego narodził się fajny dokument spod skrzydeł "The Players Tribune" który nazwał się Rookie/Vet i pierwszą jego część możecie obejrzeć klikając na to co właśnie czytacie.

Rookie o którym mowa to wybrany z 13 numerem w drafcie Devin Booker. Rzucający obrońca, który "odpalił" w poprzednim sezonie w połowie stycznia z miejsca trafił na usta wszystkich. Sezon zakończył na poziomie: 13.8 punktów, 2.5 zbiórek oraz 2.6 asysty przy tym trafiający 42% z gry oraz 34% za 3. Pojawiły się porównania jego gry do Klaya Thompsona i na moje oko nie są to obserwacje wyssane z palca. Dobrze to wróży na przyszłość dla młodego talentu.

Jednak im dalej w głąb pustyni tym gorzej. Tylko jeden gracz rozegrał pełne 82 spotkania w sezonie. I był to upasiony P.J Tucker. Resztę zmogły mniejsze lub większe kontuzje. Po raz kolejny posypał się Erick Bledsoe który rozegrał tylko 31 spotkań i jak dla mnie jego przyszłość powinna znaleźć się pod wielkim znakiem zapytania.

Jeff Hornacek nie miał zwyczajnie kim grać. To znaczy przez drużynę przewinęło się wielu zawodników w poprzednim sezonie, jednak poukładać coś z tego było sztuką, na którą wypalonemu Jeffowi nie starczyło już siły. Bardachę odstawiał Markieff Morris przez co został wysłany do Waszyngtonu. Horny został zwolniony ze stanowiska po 49 meczach (bilans 14-35) a jego miejsce zajął Earl Watson. Pamiętacie tą pchełkę z parkietów NBA? Tak? To dobrze bo to skróci mi czas przedstawiania jego osoby.

Ale tankowanie bardzo opłacało się dla Słoneczek. Mieli aż trzy wybory w pierwszej rundzie draftu i skrzętnie je wykorzystali na młode talenty, więc przyszłość jeszcze przed nimi. Na stanowisku pozostał Watson, ponieważ włodarzom podobało się to co robił z drużyną.

Z czwartym numerem sięgnęli po Dragana Bendera, który ma być podobny do Kristapsa Porzingisa. Mam wiadomość od fanów Knicks do fanów Suns:


Sacramento Kings: Bilans 33-49 (10 miejsce na Zachodzie) 

I na sam koniec pozostawiłem sobie śmietnik w stolicy Kalifornii. Vivek Ranadive jest jak Oskar z "Ulicy Sezamkowej". Siedzi w tym swoim kuble na śmieci i wszytko wie najlepiej. Po raz kolejny chce przypomnieć, że NBA nie lubi próżni. James Dolan odsunął się od Knicks w celu nagrywania Bluesa i zostawił organizację w rękach Phila Jacksona. Zatem wakat na stanowisku najgorszego właściciela pozostał wolny jak "Arena Pokemonów" na jakimś zadupiu gdzie nie dochodzi internet i dzieciaki nie mają jak łapać tych stworków. I o to na tej wsi pojawia się Vivek z telefonem satelitarnym w ręku i masą klakierów u boku i niczym Napoleon zdobywca wsadza do tej Areny Vlade Divaca z 12 punktami Generalnego Menadżera. To nie może się udać. 

Możecie się śmiać z Pokemon GO, ale ja już mam w kolanach ponad 25 km i pomimo 30 lat na karku uważam to za pocieszną rozrywkę. 

Ale wróćmy do Sacramento. Zaczęli nawet dobrze: bo wybrali w drafcie Willie Cauley-Steina. Niby wszystko fajnie ale skoro mieli już DeMarcusa Cousinsa to po co im jeszcze jeden center? Z miejsca zrodziły się podejrzenia o transfer DMC, jednak ten został w drużynie do końca sezonu. WCS rozegrał 66 meczy z czego 39 w pierwszym składzie. Wypychał przez to Cousinsa na skrzydło gdzie ten nawet dawał dobre występy. Rookie w swoim debiutanckim sezonie notował średnio 7 punktów, 5.3 zbiórek, 1 blok oraz rzucał ze skutecznością 56% w 21 minutach na boisku. Nie przekonał do siebie George'a Karla, jednak jego już nie ma w zespole i mam nadzieję, że Dave Joerger wydobędzie z defensywnego potencjału WCS wszystko co najlepsze. 

Skoro wspomniałem DMC mogę powiedzieć, że ten sezon nie należał do łatwych dla centra Kings. Nie dogadywał się z Karlem oraz właścicielami. Ci nie chcą go nigdzie puścić i tak o to mamy sytuację patową. Cousins rozegrał bardzo dobry sezon i dołożył do swojego arsenału rzut za 3 który wpadał w 33% przypadków. Nie wiem czy robił to na złość trenerowi, czy też taki był pomysł szkoleniowca, ale dobrze wiedzieć, ze Boogie ma coś takiego w swoim wachlarzu. Poza tym rzucał 26.9 punktów, zgarniał 11.5 zbiórek, rozdawał 3.3 asysty, kradł 1.6 piłkę oraz blokował 1.4 rzut na mecz. Dało mu to drugie powołanie do ASG. 

#FreeBoogie #FreeWCS

W tej drużynie bytowali sobie jeszcze: Rudy Gay, który teraz oficjalnie żąda transferu, Rajon Rondo nabiał sobie double-double i teraz zagra dla Chicago, Darren Collison który może nie zagrać w sezonie z powodu kłopotów z prawem, Marco Belinelli który teraz jest "Szerszeniem" oraz brat Stephena Curry'ego - Seth który na koniec sezonu dostał większe minuty na parkiecie i pokazał, że potrafi trafiać do kosza tą pomarańczową gałą. Pozwolili mu odejść do Dallas, gdzie z pewnością Rick Carlisle wykorzysta jego potencjał.    

Ten skład był w stanie wygrać 33 mecze i zająć 10 miejsce w konferencji Zachodzniej. W jaki sposób to się stało i czemu nie mam pojęcia i nic nie przychodzi mi do głowy. I na dodatek żaden z nich nie rozegrał pełnego sezonu. 

Teraz mają w składzie 6 podkoszowych, jednego PG, który może nie zagrać w tym sezonie, obrażonego Gaya oraz 5 SG. I Matta Barnesa. Szkoda, że kamery Grantlandu (RIP) nie towarzyszą dalej w tym cyrku i pokazują obraz za kulis...


Kolejna dywizja za nami. Do opisania zostało jeszcze trzy więc bądźcie czujni. 

Kolejne ogłoszenie parafialne będzie enigmatyczne: zbliżamy się do czegoś nowego na tym blogu i za kilka dni powinno się wszystko wyjaśnić, a na razie pozostawię Was w błogiej nieświadomości. 

Wcześniej przy Clippers wspomniałem o artystce co się zowie Fergie. Nie wiem czy wiecie, ale Slash z Guns'n'Roses miał kilka fajnych płyt solowych. Numer którym się pożegnam nagrał w duecie ze wspomnianą panią. Razem podczas jego koncertów wspólnie wykonują "Sweet Child O' Mine" z repertuaru G'n'R. Slash podczas ostatniego pobytu w naszym kraju zaprosił do wykonania tego numeru Dodę, która wciągnęła nosem Fergie i jej warsztat muzyczny. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz