sobota, 14 listopada 2015

Sacramento Kings: Burdel

Wybaczcie mi ostentacyjny tytuł tego wpisu, ale to co się dzieje w stolicy Kalifornii woła pomstę do koszykarskiego nieba. 

Vivek swojego czasu dorobił się u mnie ksywki "Następca Dolana". O ile właściciel Knicks znacząco spuścił z tonu i nie wtrąca się tak jak kiedyś, tak pan Ranadive bije go na głowę i to bez koniecznych zabiegów wśród prasy czy innych mediów. 

Co kierowało nim podczas zwolnienia Mike'a Malone'a wie tylko on sam. Zespół w końcu zaczął grać swoje, a ten jak gdyby nigdy nic wyrzucił "w swoim mniemaniu" niepasującą część układanki. Rzecz w tym, że ten puzzel był bardzo potrzebny, ale właściciel ma swoje "widzi misie".

Kto bogatemu zabroni?

Tak o to dochodzimy do obecnego sezonu, gdzie na papierze Kings prezentują się znakomicie. Jest to tylko zwykła iluzja, którą - mam nadzieję - przekują w coś lepszego na parkiecie.

A nie jest to takie proste jak może się wydawać.




Jak w domu uciech biznes się nie kręci tak jak powinien to nie zmienia się firanek oraz nie przestawia się łóżek, tylko wymienia nierządnice. Kilka z nich pozostało z poprzedniego turnusu. Widać radziły sobie dobrze. Jednak burdeltata postanowił dodać zastrzyk świeżej krwi i tym samym rozruszać swój zamtuz. Na straży tego wszystkiego postawił doświadczonego w bojach trenera, który miał nauczyć młodych i starych kilku sztuczek. Jednak co zrobić kiedy latawice nie chcą uczyć się nowych metod, gdyż są przekonane, że ich kręcenie pośladkami i wydymanie ust wystarczą. Tu pojawia się najgorszy z możliwych konfliktów jaki może zdarzyć się w biznesie. Coś takiego właśnie ma miejsce w Sacramento i wydaje mi się, że to dopiero początek. 

Za wszystko obwiniany jest oczywiście DeMarcus Cousins. Center z ogromnym potencjałem, u którego pod kopułą nie dzieje się za dobrze. Obwiniany jest za swoje teatralne fochy, brak poszanowania dla myśli trenerskiej zasłużonego szkoleniowca i lekceważenie swoich kolegów z drużyny. Jako jeden z najlepszych centrów w lidze nie zagrał jeszcze w PO. Przez jego zachowanie nie można zbudować wokół niego drużyny, która otarłaby się o rozgrywki posezonowe. Czyli on i tylko on jest temu winny. 

W takie pierdu pierdu może bym i uwierzył, gdybym nie widział początku poprzedniego sezonu w wykonaniu Sacramento i przemiany Cousinsa z rozkapryszonego dzieciaka w lidera z krwi i kości, który dzielił i rządził zarówno na parkiecie jak i w szatni. Przyjechał odmieniony z Mistrzostw Świata odbywających się w Hiszpanii. Miał tam do czynienia z inną myślą trenerską, innym traktowaniem (bez idioty Vivka nad głową) zawodników i podejściem do tego pięknego sportu. Czuł jedność z kolegami z drużyny i widział, że jeżeli klocki są dobrze dobrane i jest chemia to wszystko gra i buczy. Postanowił to przenieść do stolicy Kalifornii i o dziwo zaczęło to przynosić rezultaty. Dodatkowym bodźcem był szkoleniowiec - Mike Malone - który widząc jakie ma elementy układanki przed sobą postanowił iść swoją drogą i zlekceważył zalecenia właściciela, który chciał by zespół grał szybką koszykówkę spod znaku Golden State Warriors. Może to ta buntownicza postawa zaimponowała DeMarcusowi, ale zaufał trenerowi chyba po raz pierwszy w swojej karierze. Tak o to dostaliśmy niespodziankę na starcie rozgrywek. Piłka przechodziła przez DMC i to on był centralną postacią w zespole jak na lidera przystało. Takie granie przez środek nie tylko odpowiadało centrowi, a również otwierało wiele możliwości dla pozostałych kolegów z drużyny na dołożenie swojej cegiełki do wyniku. Było dobrze, a nawet lepiej.

Do samego DeMarcusa zaraz wrócimy.

Jednak ktoś tam nie był zadowolony. Nie było szybkiego biegania, masy rzutów za 3 i wysokich wartości na tablicy wyników. Vivek tylko czekał na potknięcie trenera, który nie chciał wprowadzić w życie jego dziwnych ambicji. Cousins doznał kontuzji, drużyna miała ciężki terminarz i nie wyszła zwycięsko bez swojej gwizdy. Malone dostał papiery do ręki i podziękowano mu za współpracę. DMC był wściekły. Trudno mu się dziwić. Zespół objął Ty Corbin i lawina zaczęła nabierać rozpędu. Porażka za porażką zmusiła Ranadive do szukania innego szkoleniowca. Wybór padł na Georgea Karla, który przebywał na bezrobociu od czasu jak Denver postanowiło go zwolnić po najlepszym sezonie w historii organizacji za który został uhonorowany mianem najlepszego trenera sezonu.

Wariactwo goni wariactwo.


W prowadzonych przez niego Sonics najważniejsza była obrona. W Bucks atak. Nuggets biegało jak szalone, zbierało, dobijało i "waliło tróje". Do każdego zespołu potrafił dobrać strategię odpowiednią do składu personalnego. Liczono, że dla Sacramento również znajdzie złoty środek. Jednak na przeszkodzie stanęła obrażona gwiazda i kretyn za sterami całej organizacji. Lekko nie ma.

Relacje pomiędzy Karlem a Cousinsem od samego początku był napięte. Ciągle obrażony za zwolnienie Malone'a nie pałał szczęściem na wieść o zatrudnieniu Georgea. Może przeczuwał, że skoro w Denver bieganie i rzuty za 3 przyniosły tyle dobrego to będzie to samo chciał kontynuować w Sac-Town. Zatem nici z grania przez środek spokojnej i ustabilizowanej koszykówki. Iskrzyło iskrzyło, aż w końcu wybuchło. Jakieś kłótnie, niesnaski i wzajemne dogryzanie. W lato Karl miał podobno iść do biura Vlade Divaca (nowego GM Kings) i prosić by ten sprzedał DMC. Okazało się, że Divac ani myśli oddawać swojej największej gwiazdy. Sprawa miała być utrzymana w tajemnicy, jednak jak to najczęściej bywa - wyszła na jaw. Raz pisano, że to prawda, raz coś zupełnie odwrotnego. Wersji było tyle, że nie sposób tego zliczyć. Konflikt narastał i malał. Panowie ze sobą rozmawiali, kłócili się, przepraszali, pisali listy i tak to trwa do dziś. Rezultatów w osiągnięciach drużyny nie ma. Jak do tej pory wygrali tylko 3 spotkania. 2 zwycięstwa przypadły nad Lakers i Nest, więc nie ma się czym szczycić.

Kilka słów o nowym GM. Poprzedni piastujący to stanowisko: Pete D'Alessandro odjechał do Denver (gdzie teraz trenuje Malone, którego zwolnił) a na jego miejsce Vivek przyjął wspomnianego Vlade Divaca, który jest ikoną drużyny i twarzą z którą fani mogą kojarzyć dobre czasy dla Królów w NBA. Marketing i nostalgia zawsze w cenie.

Divac sprowadził do drużyny całkiem sensownych graczy, by uzupełnić skład personalny. Robił to trochę z gorącą głową, ale Marco Belinelli czy Kosta Koufos są ciekawymi nabytkami. Dał szansę również Rajonowi Rondo prezentując mu jednoroczną umowę. Zatrzymał w składzie Omria Casspi, który został namaszczony przez Karla. W noc draftu po raz pierwszy można Sacramento pochwalić za wybór. Brakowało kogoś pod kosz do DMC, a do ich wyboru ostał się mój ulubieniec Willie Cauley-Stein. Brawo za ten ruch, i mam nadzieję, że chłopaka tam nie popsują.

Vlade mota się jeszcze za sterami o czym może świadczyć transfer Nika Stauskasa do 76ers. Pozbył się "niewypału" draftowego, kilku tłustych kontraktów, ale również oddał chroniony pick w I rundzie draftu. Sam Hinkie lubi takich żółtodziobów. Nie dość, że dostał młodego rzucającego obrońcę, który nie mógł pokazać swojego potencjału w Kings to jeszcze kolejny wybór w drafcie i to za przysłowiowe frytki.

Vivek się cieszy i dalej bawi się we właściciela. Moim zdaniem do póki będzie się wtrącał w każdy aspekt w drużynie, nigdy tam nie będzie dobrze. Powinien wziąć przykład ze wspomnianego Jamesa Dolana, który po zatrudnieniu Phila Jacksona przestał ingerować w sprawy zespołu. Zajął się graniem Bluesa i innymi tematami, ale od Knicks trzyma się (jak na razie) na dystans i wszyło to tylko na lepsze dla zespołu z Nowego Jorku, który był w opłakanym stanie, a teraz widać nadzieję na lepsze lata. Jednym słowem powinien dać ludziom odpowiedzialnym za koszykówkę dać robić swoje, a samemu obserwować wszystko z ukrycia i zabierać głos tylko w poważnych sprawach. Przestać udawać, że to gra komputerowa i zająć się tym na poważnie.

Dobrze by było gdyby GM oraz główny szkoleniowiec mieli taki sam pomysł na drużynę. By dogadywali się dla dobra organizacji i nie toczyli ze sobą batalii. Ta afera o oddanie Cousinsa w lato była niepotrzebna i nie wierzę, że na linii Karl - Divac może jeszcze być ok, ale o tym za chwilę.

Chodzą pogłoski, że trener może lada chwila stracić posadę, czemu Vlade zaprzecza, by zaraz pytać się o zdanie graczy w tej kwestii. Byłaby to 6 zmiana trenera od 2012 roku. Paul Westphal wytrwał od 2009-2012. Następnie stery objął Keith Smart na rok. Następnie Mike Malone, którego miejsce zajął Ty Corbin, a Corbina zastąpił Karl. Wszystko w jednym roku. Jaki sensowny szkoleniowiec widząc to co się dzieje chciałby tam teraz iść?

Burdel na kółkach...


I do tego wszystkiego mamy jeszcze wkurzonego Cousinsa. Chłop jest już 6 lat w lidze. Ani razu nie powąchał PO. Od czasu przyjścia do ligi nie udało się wokół niego zbudować drużyny, która nawet otarłaby się o PO. Nikt z wielkich gwiazd nie chciał grać w Kings. Przebudowa przez draft również nie przyniosła sukcesu. Od jego wyboru w 2010 wybrano w pierwszej rundzie takie tuzy jak: Thomasa Robinsona, Bena McLemore oraz Nika Stauskasa. Jedynym wartym uwagi zawodnikiem był wybrany w 2010 z ostatnim numerem w drafcie Isaiah Thomas, którego już nie ma. Zatem może mieć trochę pretensji, że 5,7 i 6 pick zostały zmarnowane. Daje upust swojej złości i to w bardzo nieelegancki sposób. Może i robi to zbyt dosadnie, ale co mu pozostało? Teraz wybrano w końcu (moim zdaniem) dobrze i czekam jak ta współpraca się ułoży.

Ale czy się doczekam? Ile jeszcze starczy mu sił na przebywanie w Kings? Nie dogaduje się z trenerem którego zwyzywał w szatni po przegranej z San Antonio. Wydał później oświadczenie przepraszające szkoleniowca, a ten zażądał od klubu zwieszenia centra na 2 spotkania. Tak się nie stało i Karl wyszedł w moich oczach na idiotę. 2 raz prosił by coś zrobiono z gwiazdą drużyny, która podważa jego autorytet i dano mu do zrozumienia, że Boogie jest tu ważniejszy niż on. Dlatego moim zdaniem nigdy nie będzie dobrze na linii GM-Coach w takim składzie personalnym.

Divac po tej akcji podobno poszedł do drużyny i zapytał wprost: czy mają zwolnić trenera? Miało odbyć się jakieś spotkanie tylko dla gracz, gdzie mięli przedyskutować to co się dzieje w klubie. Okazało się, że na spotkaniu byli również trenerzy i coś tam udało się ustalić. Dużo "jakieś" i "coś tam" jak na moje oko. Do obrazu nędzy i rozpaczy brakuje jeszcze tylko Vivka stojącego na środku boiska żonglującego piłkami...

DeMarcus rozgrywa dobry sezon. W 6 dotychczasowych spotkaniach notuje:  26.7 punktów, 11.2 zbiórek, 2 asysty i 1 blok. Dużo rzuca za 3. I o dziwo utrzymuje się na skuteczności 43% zza łuku. Dziś zdobył 40 punktów przeciwko Nets i dał 2 z rzędu zwycięstwo Kings. Może to spotkanie i wspólne wylanie gorzkich żali jakoś wpłynęło na zespół i stosunki personalne? Dane będzie nam to ocenić za kilka miesięcy o ile każdy dotrwa na stanowisku.

Karl może polecieć z czystej chęci wygrywania już teraz i zaraz, a Vivkowi tylko to chodzi. Mniej prawdopodobne wydaje się oddanie DMC do innej drużyny. Może coś w rozumowaniu Divaca się zmieni i postanowi poszukać nowego domu dla Cousinsa za picki w drafcie i spadające kontrakty, by rozpocząć proces przebudowy.

Boston ma czym handlować i tylko on na razie przychodzi mi do głowy. Mają kilka tłustych picków oraz ludzi na stracenie by kasa się zgadzała. Pozyskaliby tak potrzebną gwiazdę, która byłaby centralną postacią ich zespołu. Bard Stevens to nie jest jakiś Corbin i z pewnością trafiłby do Cousinsa swoim postrzeganiem gry. Sacramento zyskałoby picki, schodzące kontrakty i możliwość odbudowy przez draft. WSC już jest na pokładzie. Nie piszę, że byłby tak ważną postacią jak DMC, ale jako nowy Tyson Chandler (tak go widzę na chwilę obecną) sprawdziłby się znakomicie. Dodając do tego kilku młodych z draftu można coś już tworzyć.

Ale tak się raczej nie stanie. Vlade nie ma na to jaj, a przebudowa może go przerosnąć i chyba on o tym wie. Zatem będziemy trwać w tym koszmarze, który może - ale nie musi - zakończyć się zmianą na stołku szkoleniowca. Ale pytam po raz kolejny: kto sensowny chciałby pakować się to w bagno?

Czekam do następnej pyskówki/bójki i kolejnych doniesień z szatni Kings.

#FreeBoogie #FreeWCS

1 komentarz: