czwartek, 17 grudnia 2015

Golden State Warriors: Reset

Tak rozdmuchanego balona z napisem "idziemy po rekord" nie widziałem od czasu Miami Heat, którzy mieli swoją misję specjalną w sezonie 2012-2013. Rok wcześniej wygrali finał z Oklahomą i chcieli podtrzymać dominację w lidze. Jednak o ile niektórych wielka eskapada "BIG 3" przyprawiała o zniesmaczenie bo połączyli siły w niecnym planie zdominowania ligi i robili to grając na kodach, tak dobrodusznych Wojowników wspierał każdy. 

Do czasu. 

Można zauważyć w NBA trend, że jak coś jest już za długo to może trochę spowszednieć. Kolejne rzuty Stefana Kury przestały robić wrażenie. Jego występy nie wywoływały już takiej euforii jak na początku sezonu. Pojawiły się głosy znudzenia, które z czasem przerodziły się w głosy życzące im porażki. 

Bo za długo. Bo już ile można. Bo coś tam coś tam. I tak dalej i tak dalej. 

Aż w końcu pogoń dobiegła końca. 

Nic lepszego nie mogło ich spotkać moim zdaniem. 




Panowie ze "Złotego Stanu" często w wywiadach wspominali o tym, że ten rekord nie jest dla nich najważniejszy. Chcieli skupić się na obecnym sezonie a to, że wygrali ponad 20 meczy z rzędu traktowali jak wypadek przy pracy. Bardzo miły wpadek moim zdaniem. 

Od zwycięstwa do zwycięstwa szli jak burza. Mieli kilka mielizn i spotkań "na styku" ale zawsze potrafili wrzucić ten jeszcze jeden bieg i wyjść z tarczą z takiego pojedynku. Znakomita atmosfera w klubie sprzyjała radosnej koszykówce, którą oglądało (i ogląda) się znakomicie. Gdzieś z tyłu głowy na 100% myśl o pobiciu rekordów (bo czasami miałem wrażenie, że mówi się o jednym lub drugim, ale nigdy o dwóch razem) rozsiadła się wygodnie niczym na tronie. 15 wygranych od początku sezonu należące do Houston wciągnęli jak gąsior kluski. Później mieli zdeprecjonować Lakers i ich 33 wygrane z rzędu w sezonie regularnym 1971-1972 (do wyrównania zabrakło 5 wygranych, a do pobicia 6) by następnie sięgnąć po świętego Graala jakim jest zamknięcie sezonu regularnego wynikiem równym lub lepszym niż 72-10 Chicago Bulls z sezonu 1995-1996. 

Na pobicie tego drugiego oczywiście mają jeszcze czas. Na chwilę obecną legitymują się bilansem 25-1. W sumie na pobicie Lakers też jeszcze mają szansę. 

Rozpoczynając sezon mięli nadwyżkę z poprzedniego w postaci 4 zwycięstw. Zatem kiedy maszyna zaczęła się rozpędzać byli do przodu o kilka wygranych. Czy moim zdanie jest to słuszne? Nie. 

Nie chce wyjść na jakiegoś hejtera, ale moim zdaniem powinno się liczyć według zasady: 1 sezon = 1 seria. Oczywiście NBA rządzi się swoimi prawami i doliczenie 4 zwycięstw z poprzedniego sezonu było z pewnością ukłonem w kierunku kibiców. Przecież nikt nie oponował kiedy cała liga żyła "odrodzeniem się" Atlanty Hawks oraz serią strzelecką zza łuku Kyle Korvera, która była naliczana w ten sam sposób. Więc dlaczego ktoś miałby nagle pakować się z butami do tego co grają Warriors? Swoją drogą to Stephen Curry powinien być niedaleko rekordu Korvera odnośnie 1 celnego rzutu za 3 w meczu. Piękniś z Atlanty miał 127 takich meczy, w których trafił co najmniej 1 celny rzut za 3. Według "Basketball Reference" Curry na dzień 12-12-2015 ma już takich meczy 98. Grali wczoraj z Suns, gdzie trafił ponowie za 3 chociaż raz, więc to już 99.

99 meczy and couting...

Dużo statystyk było do tej pory, to teraz trochę faktów.

Golden State stawiło się na bój w Bostonie 11 grudnia. Walka była zacięta bo zakończyła się dopiero po 2 dogrywkach wygraną GSW. Ekipa Brada Stevensa postawiła ostre warunki i zmęczyła mistrzów, a następnej nocy czekało ich starcie b2b z nieobliczalnymi Bucks. Zmęczenie oraz nadzwyczaj dobra gra zespołu z Wisconsin zakończyła ich serię zwycięstw. Pisząc "nadzwyczaj dobra gra" wcale nie chce ujmować nic Bucks, ani bronić Warriors, ale podopieczni Jasona Kidda grają w tym sezonie w tak dużą kratkę, że od czasu jak pisałem o nich w tym miejscu prawie miesiąc temu zaczynam mieć wątpliwości czy wejdą do PO w tym roku.

Włodarze jednak wierzyli w przerwanie serii GSW, gdyż przygotowano dla fanów specjalne koszulki, które miały zachęcić do pokonania mistrzów oraz stanowić unikatową pamiątkę na wypadek gdyby ta sztuka się udała.


Żeby było śmieszniej to seria Lakers z 71-72 również zakończyła się w Wisconsin. Wczoraj w nocy Bucks zakończyli też serię 6 porażek z rzędu obecnym Los Angeles Lakers. Szkoda na to słów. Lepiej iść do baru ze striptizem... 

Po przegranej Wojownicy mieli kilka dni przerwy na odpoczynek i podładowanie akumulatorów. Wczoraj zdewastowali Phoenix Suns i mam przeczucie, że ponownie rozpoczną jakąś serię wygranych. 

W tych rozgrywkach prowadzi ich Stephen Curry. O ile w poprzednim sezonie można było mówić o kolektywie i kilku wyróżniających się postaciach, tak w tym Stefan rozdaje karty nie tylko w Oakland, ale całej NBA. Tych tabelek z jego zdobyczami, statystykami i osiągnięciami wala się po internecie cała masa. Nie da się normalnie przejrzeć Twittera by nie natrafić na jakąś jego statystykę gdzie - oczywiście - jest pierwszy w lidze. 

W finałach LBJ wyglądał jak gracz na 99 levelu, który przyplątał się na serwer 2K i szaleje osamotniony wśród graczy zbierających dopiero na strój dla swojego gracza, bo statystyki dobili na fajny poziom. Znacie ten typ. Drogie buty, czapeczka z daszkiem i diamenty w uszach, który biegnie przez całe boisko i pomimo 2 obrońców zawsze wykona widowiskowy wsad. Tak przynajmniej wyglądali przypakowani goście w NBA 2K14. Jednak grupa zawodników uporała się z nim w 6 meczach. W tym sezonie Curry wygląda jak cwaniak na 99 poziomie, z tą różnicą, że za nim stoją goście o kilka poziomów niżej. Pozwala mu to na bardziej pewną grę, a co za tym idzie kosmiczne statystyki. Gdzie nie stanie tam trafi. Jedna zasłona i już zbiera się do rzutu. Koledzy ufają w jego skuteczność i nie zawracają sobie głowy walką o piłkę, kiedy mogą spokojnie wrócić do obrony. Reakcja Boguta poniżej mówi więcej niż tysiąc słów:


Kosmita. To takie najłagodniejsze określenie tego co on wyczynia. Czasami oglądając jego popisy odczuwam ogromną empatię z jego przeciwnikami i prawie namacalnie czuję ich złość, ból, niedowierzanie i rezygnację. Dajcie mu już MVP i będzie po kłopocie. 

A gdzie jest w tym wszystkim drugi z rodzeństwa? 

No właśnie. Zatem czy dobrze trafiłem ze swoim palącym pytaniem: czy to jeszcze jest drużyna "Splash Brothers" czy też Stephen przejmuje cały zespół? Jak na razie widać, że dobrze przewidziałem to co się stanie w Oakland. Brawo Ja! (Ja z dużej żeby hejterzy mieli nad czym się spuszczać) 

W podsumowaniu zeszłego sezonu pisałem, że Klay i Steph szli w statystykach łeb w łeb. W tym przepaść ich dzieląca jest ogromna, i nie wiem czy Thompson nie jest już tym 3 w zespole, o czym zaraz. 

Kosmetycznie zmieniły się jego statystyki. Gra podobną ilość minut, rzuca mniej ale za to na lepszej skuteczności. Nic w tym dziwnego skoro jego partner z obwodu biega po parkiecie więcej minut (całe 2 będąc szczerym) i rzuca więcej. Jakby nie było to dalej jest jeden z najniebezpieczniejszych duetów obwodowych w lidze i łatka "Splash Brothers" gdzieś jeszcze tam jest, niczym naszywka Motorhead na wysłużonej katanie. Dziś ubrali wsyłużoną kurtkę na własny koncert w swojej Oracle Arena i przeciwko Suns zagrali swoje najlepsze kawałki. Po setlistę odsyłam do tego spotkania, bo jest co oglądać. 

Ale skoro wcześniej wspomniałem o tym drugim po Bogu i nie jest nim Thompson, to jak nietrudno się domyślić jest nim Draymond Green. Będąc szczerym to sceptycznie patrzyłem jak GSW oferują mu 82 mln za 5 lat gry w ich barwach. W mistrzowskim sezonie był to człowiek orkiestra, który robił wszystko na boisku. Dosłownie wszystko. Bronił, zbierał, podawał i rzucał. Był głosem w szatni i klejem spajającym ten zespół. Jednak gdzieś z tyłu głowy miałem przeświadczenie, że jak dostanie trochę siana, to palma mu odwali i zacznie się zjazd w skuteczności i chęci do gry. Draymond elegancko zamknął mi mordę i gra jeszcze lepiej niż sezon temu. Takie tam sobie statystyki za zeszły i obecny sezon:
  • 2014-2015: 11.7 punktów, 8.2 zbiórek, 3.7 asysty, 1.6 przechwyt, 1.3 blok na mecz przy skuteczności: 44% z gry, 33% za 3 oraz 66% z linii rzutów wolnych.
  • 2015-2016: 14 punktów, 8.8 zbiórek, 7.1 asyst, 1.3 przechwyt, 1.5 blok na mecz przy skuteczności: 45% z gry, 37% za 3 oraz 72% z linii rzutów wolnych.  
Znakomicie wydane pieniądze. Wybacz stary, że w ciebie nie wierzyłem. 

Ciekawie ma też się sprawa z Andrew Bogutem. Po finałach maił być zbędny, gdyż pokazali, że potrafią wygrywać bez niego. Jednak wielkolud z Australii jest im potrzebny do zachowania dobrego ekosystemu. Jak diabeł z pudełka wyskoczył nagle Festus Ezeli dając dużo dobrego pod koszem (czytałem nawet opinie, że może dostać maksymalny kontrakt po tym sezonie od innej drużyny) i nagle zaczęto postrzegać Boguta jako pierwszego do opuszczenia szeregów Wojowników. Ten słynący z łamliwości center ostatnio jednak zapowiedział, że nie ma zamiaru nigdzie się wybierać. Chce tu zostać - i co najważniejsze i piękne zarazem - stwierdził, że nie jest chciwy. Jego kontrakt maleje z sezonu na sezon. Za rok dostanie 11 mln za swoje usługi. Już po tym sezonie będzie mógł usiąść do negocjacji na temat nowej umowy. 

Nie zmienia się mistrzowskiego składu. Słyszysz mnie panie Cuban?

Reszta wesołej kompanii trzyma poziom i fason i nie ma sensu się nad nimi rozdrabniać z jednym wyjątkiem. 

Przymierzany do maksymalnego kontraktu - cichy bohater wyjściowego składu - Harrison Barnes nie gra z powodu urazu kostki. Luke Walton pełniący obowiązki głównego szkoleniowca pod nieobecność Kerra nie chce przyspieszać jego powrotu. Barnes odrzucił ofertę 64 mln dolarów za 4 lata gry, która weszłaby w życie ze startem sezonu 2016-2017. Zwolnił swojego agenta i zatrudnił nowego z którym zażądał większej kwoty, która na razie nie jest znana. Po tym sezonie stanie się zastrzeżonym wolnym agentem, a wiele ekip będzie chciało go u siebie. Warirors będą mogli jednak wyrównać każdą ofertę. Jednak ból pozostaje bo po tym sezonie salary ponownie powędruje w górę, a chętni na jego usługi na pewno się znajdą.  


I na koniec mała złośliwość, bo nie byłbym sobą gdybym nie przypiął szpilki do obecności Steve'a Nasha w "świcie" Golden State. 

Otóż pan z piękną grzywką po zakończeniu kariery został poproszony przez Steve'a Kerra by ten popracował trochę z zawodnikami jako konsultant od ich rozwoju. Jednym słowem będzie wpadać na dzień lub dwa na trening zespołu i podpowiadać to i owo graczom. Z tego co czytałem miał pomóc głównie Curry'emu stać się lepszym podającym, gdyż niektórych kuło w oczy, że Stefan najpierw rzuca a dopiero później podaje. Idioci. Jakoś coś z tego nie wyszło tak na pierwszy rzut oka. Lakers chwalą sobie jego pracę z Jezusem Jordanem Clarksonem kiedy Nash był w Los Angeles na zwolnieniu kosztującym Jeziorowców prawie 10 mln dolarów. 

I właśnie tutaj moja szydercza natura nie pozwala mi przejść obojętnie obok pobytu dwukrotnego MVP przy zespole i nieobecności Kerra na ławce trenerskiej. Trener poddał się operacji pleców (x2) i do tego czasu przechodzi okres rehabilitacji. Oddał drużynę w ręce asystentów, a na pierwszego na ławce mianował Luke'a Waltona. Współczuję mu strasznie, bo jest to jedna z niewielu postaci w lidze, do której odczuwam 100% sympatię, ale czy nie jest tak, że zamiast szkolić młodzików, Nash podszkolił w leserstwie Kerra? Stiwi ma swoje za uszami w kwestii "opieprzania się" więc jakoś mi się tak te fakty kojarzą. Gdyby się nad tym zastanowić, to Kerr nie podał daty powrotu do drużyny. Wszystko co robi Walton idzie na jego konto, łącznie z rekordami, zatem czy nie wygodniej jest leżeć w domu i obserwować wszystko z kanapy? Oczywiście, że nie bo Steve (Kerr, żeby nie było niedomówień) nie jest takim człowiekiem, by brać kasę, udawać chorego i wspinać się po siatkach czy grać w golfa i jeszcze się tym chwalić. l zatem oddalam (to pytanie - kto to jeszcze pamięta?) złe wibracje Nasha (no jak ja go nie lubię) i życzę szybkiego powrotu do zdrowia Kerrowi. 

Bo zaiste smutne jest, że Walton został wybrany trenerem miesiąca uzyskując wynik 0-0, gdyż liga nie pozwala na przypisanie wygranych do niego tak długo jak Kerr jest aktywnym head coachem. 

Co do samych Warriros to na razie nie mają sobie równych. Ta przegrana z Bucks powinna podziałać na nich jak reset na komputer. Reboot, załadowanie programu od nowa, zmniejszenie obciążenia procesora i szybsze działanie głównego programu. Powinni skupić się teraz na obronie mistrzostwa, a wszelkie poboczne historie powinny zejść na drugi plan i stanowić miły dodatek. 

Nie mogę się doczekać 2 spotkań w tym sezonie z udziałem Wojowników: 25 grudnia z Cleveland Cavaliers, którzy do tego czasu mają być już w pełni zdrowi oraz 25 stycznia z San Antonio Spurs. Pierwszy może być krwawym odwetem za przegrane finały i rzucić nowe światło na dyskusję "co by było gdyby Cavs byli wówczas zdrowi". Drugi mecz może okazać się rozczarowaniem, gdyż Pop może posadzić kluczowych graczy na ławce, bo takie "widzi misie". 

Czekam zatem na pierwszy dzień świąt, gdyż ten pojedynek trochę rekompensuje mi brak oglądania Knicks w strojach świątecznych. 2 dzień świąt i potyczka z Atlantą się nie liczą. Wal się panie Silver...

Na koniec małe "heheszki" z p.o głównego szkoleniowca Wojowników.



2 komentarze:

  1. Świetny wpis. Mega jasny i z humorem - to co lubię. BTW znalazłem Was dzięki aplikacji NBA POLSKA Wiadomości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za miłe słowa :) zachęcam do regularnego odwiedzania :)

      Usuń