wtorek, 1 grudnia 2015

Los Angeles Lakers: Objazdowe Nieme Kino

Ostatnio w lidze dominują 3 tematy: rekord wygranych Golden State Warriors, rekord przegranych Philadelphi 76ers oraz ogłoszenie zakończenia kariery przez Kobe Bryanta. 

Dwa pierwsze - mam takie przeczucie - zakończą się jeszcze w tym tygodniu i może podczas podsumowaniu sezonu będzie czas by do tego wrócić i nie produkować się teraz z podnieceniem na twarzy pisać ochy i achy nad jednymi i drugimi. Sezon jest długi i szeroki i takie serie mogą nagle wypalić u każdej z drużyn. Może i odrobinę przesadzam z tym, że każda z pozostałych 28 drużyn może wejść na poziom GSW lub upaść tak nisko jak Sixers, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.

Kiedy jednak jedna z aktywnych ikonicznych postaci ligi ogłasza, że obecny sezon będzie jego ostatnim w karierze, wówczas można odrobinę się pochylić nad tym tematem. 

Tylko czemu zamiast czuć smutek z powodu zakończenia pięknej historii mam wrażenie uczestnictwa w wielkiej ceremonii przykrywania gówna pudrem? 




Na początek kilka słów o samym bohaterze, który za pośrednictwem The Players Tribune ogłosił zakończenie swojej długiej i owocnej kariery. Zrobił to w poetyckim stylu, który bardzo odbiega od wizerunku zimnego chama jakim karmiły nas media przez te 20 sezonów jego obecności w NBA. 

Już pewnie zdążyliście przeczytać o wszystkich jego rekordach, osiągnięciach, skandalach jakie mu towarzyszyły. Zapewne widzieliście nie jedną kompilację jego zagrań oraz listę najważniejszych historii z życia i kariery zatem postaram się Wam tego oszczędzić. 

W miejsce tych pustych statystyk mam mały apel do kibiców Lakers jak i fanów samego Bryanta: ludzie on nie umarł tylko ogłosił zakończenie kariery. Rozumiem gorycz oraz żal z racji odejścia idola, ale to nie jest tak, że po publikacji on już nie zagra. Przed nim jeszcze prawie cały sezon i prawdopodobnie udział w Igrzyskach Olimpijskich gdzie może zakończyć ten taniec złotym medalem. Zatem otrzyjcie łzy i cieszcie się z tego, że jego ciało ma jeszcze trochę pary by wychodził na parkiet i grał. To że jego gra odbiega bardzo od tego co prezentował do tej pory to naturalna kolej rzeczy i nic na to nie poradzicie. Poczekajcie z żałobą do kwietnia.

Jejku jej! Jaki ze mnie nieczuły drań. Nie martwcie się. Odwieszenie butów na kołek przez Kidda też przeżyłem i dam Wam radę: na razie nie warto się smucić na zapas. Nie ma innej opcji niż żeby pozostał blisko koszykówki ale o tym za chwilę. 

Kiedy przychodził do ligi miał łatkę krnąbrnego małolata, który jeszcze nic nie osiągnął a już panoszy się jak wybraniec. Z racji tego, że Michael Jordan był jego największym idolem styl jego gry był zbliżony do MJ.  Te same ruchy, te same zagrania i zwody. Z charakteru również chciał być jak jego czempion. Za to wszystko z miejsca dostał łatkę substytutu, który tylko naśladuje najlepszy oryginał w historii. Kto z Was nie naśladował swojego idola na boisku? Kto nie wypinał języka podczas wejścia pod kosz? Kto choć raz nie starał się podać piłki za plecami używając do tego łokcia? Kto po soczystym bloku nie groził palcem? No właśnie moje klony, no właśnie. Nie porównuję radosnego klepania piłki na boisku szkolnym do NBA, ale mam nadzieję, ze wiecie o co mi chodzi.

Zatem świat podzielił się na 2 obozy: albo kochałeś to jaki jest Kobe, albo go szczerze nienawidziłeś. Rzadko kiedy przechodziło się koło niego obojętnie, gdyż jego sposób bycia na to nie pozwalał. Pewny siebie i głodny sukcesu za wszelką cenę. Jednych to irytowało, a inni cieszyli się, że ktoś będzie w stanie wypełnić im lukę powstałą po Jordanie i jego stylu. Mi osobiście w młodości imponowała jego widowiskowa gra i efektowne akcje. Z czasem udało mi się docenić jego etykę pracy i chęć dążenia do tego by być najlepszym w lidze. Domniemane gwałty w Colorado, kłótnie z kolegami z zespołu, strojenie fochów oraz złość kiedy coś nie szło po jego myśli zawsze traktowałem jako drugi plan. Nieraz z tego żartowałem, ale nigdy nie mi to nie przeszkadzało. Mając za idola gracza który (rzekomo) bił żonę i rozbijał się po pijaku samochodami mogę znieść wiele tego typu historii.

Wychodził na boisko i udowadniał wszystkim dookoła co można osiągnąć ciężką pracą oraz obsesyjną motywacją do bycia najlepszym. Zawsze powtarzam, że gdyby LeBron James miał chociaż 10% tej boiskowej złości i determinacji jaką miał MJ oraz Kobe byłby najlepszym graczem w historii tego sportu. Ale to tylko ja, czołowy hejter króla, który stoi po tej stronie barykady, po której stali anty fani Bryanta kiedy ten grał basket życia. Teraz często da się przeczytać, że żałują tego iż przez palce przeleciało im kilkanaście bardzo ważnych wydarzeń z tej ligi i żałują tego, że byli biernymi uczestnikami w tworzeniu się historii. Może ja też tak będę pisać kiedy LBJ zakończy karierę? Może, ale teraz skupmy się na bohaterze tekstu. 

Jest dla mnie jedną z ikon ligi, która przechodzi na zasłużony odpoczynek. Moim zdaniem gdyby stało się to dwa sezony wcześniej, nic złego by się nie wydarzyło. Po jego odejściu zostanie garstka zawodników, którzy budowali moją miłość do tego sportu. Jedni zakończyli karierę przedwcześnie z powodu kontuzji lub innych zdarzeń pozaboiskowych. Inni trwali dzielnie na posterunku do czasu kiedy uznali, że już nie ma co udawać młodzieniaszka, a podawanie ręczników i wspomaganie młodych i zdolnych dawno przestało ich bawić. Jeszcze przed ogłoszeniem końca jego kariery, wielokrotnie w tym sezonie śmiałem się z tego, że Lakers zaproponują mu po tych rozgrywkach jednoroczny kontrakt byle dalej był w klubie i napędzał sprzedaż koszulek. Cieszę się, że sam dostrzegł co zrobił z nim ojciec czas oraz kontuzje i postanowił odjeść i nie ciągnąć tego dalej. Patrząc w statystyki żegna się z nami w bardzo rozczarowujący sposób, który nie jest godny tego co osiągnął. Sezon się jeszcze nie skończył, ale nie ma co się oszukiwać, że będzie lepiej. Oby dograł to w zdrowiu ciesząc się z każdego meczu jaki mu pozostał. 

Kilka rzeczy też mnie w nim irytowało, ale czy to jest czas na wywlekanie takich tematów? Najświeższą raną jest jego ostatni kontrakt - który będąc mniejszym - mógł ale nie musiał poprawić losów drużyny. Patrząc na zarobki Tristana Thompsona złość powoli mija i taka kasa dla Kobasa nie wydaje się racjonalna.

I tak na zakończenie tej lekko sentymentalnej podróży: nie żadne Vino czy inne tam KB24. Tylko Black Mamba...


I teraz ta mniej fajna część. Czy taka forma pożegnania się z ligą jest odejściem na jego warunkach, czy zwyczajnym pudrowaniem kału jak napisałem na wstępnie? Kilka wpisów temu postarałem się rozłożyć cierpienie fanów Sixers na czynniki pierwsze i tego jak sobie z tym radzą. Kobe takim oświadczeniem odwrócił uwagę od drużyny, która w zamyśle miała się bić o wejście do PO i dał im trochę medialnego spokoju. W tym sezonie w Los Angeles nie dzieje się dobrze. Zarówno w Lakers jak i będących w ostatnich latach na fali Clippers. Sąsiadami zajmę się w oddzielnym wpisie, a teraz wrócę do LAL.

Po ogłoszeniu wieści od Bryanta wszystkie bilety na mecze z jego udziałem zostały wyprzedane na pniu. Każdy jeżeli ma możliwość zobaczyć go po raz ostatni przeciwko swojej drużynie uczyni to z chęcią. Zatem reszta sezonu będzie wyglądać jak tytułowe objazdowe kino, którego główną atrakcją będzie Kobe. Nie problemy drużyny, ale właśnie on. Atmosfera będzie sielankowa, z każdym będzie się przytulał, pozował do zdjęć i dostawał okrzyki MVP za każdym razem jak będzie rzucać wolne. Z pewnością fani wybiorą go do All Star Game jako startera na Zachodzie. Jak tak się trochę o tym pomyśli, to można sobie w głowie ułożyć fajny obraz pożegnania legendy. Ale czy on nie będzie niemym aktorem w tym przedstawieniu? Pomijam jego formę, ale czy to godzi się z jego charakterem? Robienie z siebie małpki w cyrku raczej nie pasuje do obrazu zimnego chama ogarniętego obsesją wygrywania o którym pisałem wyżej. 

Może chce ocieplić swój wizerunek, gdyż ma zaklepaną fuchę w telewizji? Pachnie to trochę rynsztokowymi plotkami, ale trzeba rozważyć każdą ewentualność. Podczas występu w "Grantland Basketball Hour" u boku Billa Simmonsa oraz Jalena Rose'a pokazał, że idealnie pasuje w takie klimaty zatem czy ekipa z TNT dostawi 5 fotel dla Czarnej Mamby? Jego "przeszłość" z Shaqiem mogłaby napędzać oglądalność, żerowałby na tym Sir Charles, który z pewnością by podjudzał do rozdrapywania ran. Kobe obok Smitha mógłby robić za drugiego eksperta, a E.J starałby się to wszystko ogarnąć.

Drugą opcją może być wspomniane pożegnanie się w jego stylu. Często pisano o nim, że ma strasznie wybujałe ego, które odstraszało inne gwiazdy go gry w LA, ale do którego nawet taka szopka by pasowała. Chowa swoją dumę do kieszeni i pokazuje całemu światu środkowy palec krzycząc: to odchodzę ja! Najlepszy z najlepszych. Podziwiajcie mnie po raz ostatni!. W to nie chce mi się wierzyć i jak mówi Max Kolnko "To się nie dodaje". No może w kwestii finansów się dodaje, bo robi ogromny zastrzyk gotówki w pozostałe kluby i wypełnia Staples Center jeszcze ciaśniej niż jest to dotychczas. Ale jak wspomniałem nie chce mi się w to wierzyć.

I ostatnie, które wydaje mi się najbardziej prawdopodobne: chce tym szumem odciągnąć uwagę mediów od tego co się dzieje w drużynie. Jak wiemy dzieje się źle i opcji "mamy fajnych graczy i będziemy bić się o PO" pozostała opcja "tankujemy po TOP 3 nadchodzącego draftu". Każdy zajmie się jego pożegnaniem, a Byron Scott będzie mógł dalej nie robić nic, by ten zespół wyglądał chociaż odrobinę lepiej. To co ta figura woskowa tam robi to przechodzi ludzkie pojęcie. Jeżeli ktoś się zastanawia czemu tak dobrze szło mu z New Jersey Nets lub Hornets to już odpowiadam: miał myślących PG, którzy robili robotę za niego. Teraz jest na najlepszej drodze do nie zostania głównym szkoleniowcem nigdy więcej. Może asystentem, ale to i tak chyba za dużo. Julius Randle wygląda obiecująco, D'Angello Russell potrzebuje czasu. Mają dobry wyrobników w postaci Barndona Bassa oraz Lou Williamsa. W innych drużynach normalnie funkcjonowali i był z nich pożytek. Tutaj jest wielkie nic. Roy Hibbert chyba nie o takim ostatnim roku kontraktu myślał. Organizacja od kilku lat jest na dnie i chyba nie zmieni się to zbyt szybko. Kobe ogłaszając swoje odejście nałożył płachtę na to konające truchło i dał im szansę na działanie po cichu z dala od całego medialnego zgiełku. Prezent pożegnalny? Miał okres, że głośno domagał się odejścia z klubu, ale nigdy to nie nastąpiło. "Laker 4 life" tak o sobie mówił i dotrzymał słowa. Zatem można to potraktować jako ukłon w stronę ukochanej organizacji.

Może prawda leży gdzieś po środku tego wszystkiego co napisałem? By to się wyklarowało potrzebujemy czasu. Radzę go spożytkować na oglądanie Kobasa w akcji ten ostatni raz. Wasza drużyna nie gra w ten wieczór? Obejrzyjcie chociaż raz Lakersów. Nie zawsze możemy być świadkami czegoś takiego.

Nie będzie na koniec żadnego: "Żegnaj Kobe! Dziękuję!" bo to jeszcze nie jest czas i nie miejsce. W zamian utwór który widnieje w tytule wpisu, który jakoś kojarzy mi się z tym co teraz się dzieje. Wiem, że lepiej by pasowało "Niepokonani" również Perfectu, ale "Objazdowe Nieme Kino" również daje radę.

Endżoj!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz