środa, 6 kwietnia 2016

Milwaukee Bucks: Koziołki Matołki

Taki prześmiewczy tytuł. A co tam! Wolno mi...

Poprzedni wpis to było małe rozliczenie się z Knicks. Na całkowite przyjdzie czas po sezonie, ale coś wypadało napisać o drużynie absolutnie nr 1 dla mnie w tej lidze. 

Dziś postaram się obrobić dupę, ale też poklepać po ramieniu drużynę, która jest moją absolutnie nr 2 w lidze.

Absolutnie! 

Mowa oczywiście o Koziołkach z piwem płynącego Wisconsin. Przez cały sezon uderzali głową w mur, by na koniec okazało się, że ściana którą chcieli sforsować miała ogromny wyłom i można było bez problemu przejść na drugą stronę. 

Z jednej strony to bardzo cieszy gdyż daje nadzieję na przyszły sezon. Z drugiej zwiastuje wygibasy podczas otwarcia okienka transferowego by spuścić kilka farbowanych baranów.




Dwójka ze zdjęcia powyżej to jest takie "fun to watch", że narody klękają. Po przerwie na All-Star Game obydwaj weszli na wyższy poziom, jednak drużyna była w zbyt wielkim dole by się z niego wygrzebać i walczyć o rozgrywki posezonowe. 

Kidd wiedział, że sezon jest stracony. Przez cały czas szukał odpowiedniego rozgrywającego, który poprowadzi jego zespół. Była wielka nadzieje w Carterze-Williamsie, ale chłopak nie sprostał zdaniu. Jason widział w nim prawdopodobnie odbicie własnej kariery ale ponownie okazało się, że Kidd jest tylko jeden. Ilu to już zawodników było ogłaszanych następnym "Mr. Triple-Double"? Dla przykładu pamiętacie ziomka co się zwał Carlos Arroyo? No właśnie, ja też już prawie nie. 

MCW kręcił niezłe lody w 76ers. Wówczas wróżono mu niezłą karierę, ale po zmianie trykotów chłopak udowodnił, że grając w słabej drużynie można wykręcać niezłe cyfry. Nie chce nazwać go bustem bo dalej w niego wierzę (normalnie romantyk ze mnie), ale w Bucks zupełnie się nie sprawdził. Kidd próbował szukać na wszelkie możliwe sposoby jakiejś jedynki, a okazało się, że najlepszy wybór biegał na trójce. Posadził MCW oraz Grega Monroe'a na ławce i oddał ster w ręce Antka oraz Jabariego. Od tego czasu nie można oderwać od nich oczu. 

Jeżeli interesujesz się koszykówką zza oceanu pewnie nie raz już widziałeś grafikę przedstawiającą Antka przed i po zmianie roli na boisku. Wszystko co możliwe do zdobycia w trakcie meczu podskoczyło w górę, dzięki czemu już zostało zapowiedziane, kto obejmie rolę rozgrywającego w przyszłym sezonie. Ta wielka, chuda (dobra przypakował w lato) tyczka przeradza się na naszych oczach w maszynę do wszystkiego. I tutaj powiedzenie, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego nie znajduje poparcia. TO (bo inaczej go nazwać nie mogę) biegnie z piłką i w 3 krokach jest już na połowie przeciwnika i robi dwutakt z połowy zakończony wsadem. Kozłuje na spokojnie piłkę i bierze rywala na plecy, po czym mija go jak Jose Calderona tyczkę i kończy wsadem lub podaniem do wolnego kolegi, bo przegląd pola ma, i nie boi się oddawać piłki. Do tego czyści tablice jak na reklamach odkurzaczy i blokuje oponentów w każdym miejscu na parkiecie. 

My tu pierdu pierdu, a niektórzy czekają na twarde liczby. Bo są tacy co oglądają mecz z piwem w reku, a inni z kalkulatorem. "Alfabet" zalicza w tym sezonie następujące linijki: 16.8 punktów, 7.5 zbiórek, 4.2 asysty, 1.2 przechwyt oraz 1.4 blok na mecz. Po magicznej transformacji w playmakera przestawił liczniki na 18.8 punktów, 8.4 zbiórek, 7.4 asyst, 1.5 przechwyt oraz 1.9 blok na mecz i tylko 2.6 straty na spotkanie. Od tego czasu zaliczył już 5 razy potrójną zdobycz w meczu. Takie tam cyferki. 

Ci co siedzą w tych bardziej zaawansowanych, również potwierdzają, że z nim na rozegraniu drużyna gra lepiej i płynniej. Na pewno zyskuje tutaj drugi z szalonego duetu - Jabri Parker.

Można powiedzieć, że w końcu wydobrzał po okropnej kontuzji, która spotkała go w połowie poprzedniego sezonu. Bucks nie spieszyli się z jego powrotem. Drugi wybór w drafcie miał czas na dojście do siebie i zrzucenie rdzy. Jednak kiedy zaczął grać już regularne minuty, jego statystyki nie powalały na kolana. Pojawiły się nawet głosy, że to niewypał i już można go zaorać lub kupić mu bilet do chin i posadzić koło Anthony'ego Bennetta w samolocie. Naprawdę kocham czytać takich znafców i ich wypociny. Zmrużcie oczy, wykrzywcie usta i głosem pełnym jadu i nienawiści krzyknijcie tak: "Miał być drugim Melo czy tam Piercem, a jest zwykłym bustem bo nie umie nawet 10 punktów w meczu rzucić bla bla bla bla". 

Po posadzeniu Grega na ławce, większa ilość piłek zaczęła trafiać do Parkera, który zaczął zamieniać te posiadania na punkty. Niby proste i masło maślane, ale do pewnego momentu Jabari oddawał tylko 10 prób rzutu na mecz. Dawało mi to średnio jakieś 11 oczek na mecz i skuteczność na poziomie 48%. Niby nie jest źle, ale dla wielu to było mało. Ale podczas pewnego meczu pod koniec lutego pozwolił sobie oddać aż 19 rzutów. Zamienił to na 23 punkty i 52 % z gry. Od tamtego meczu (niestety przegranej z Charlotte) oddaje średnio 15 rzutów na mecz. Daje to statystyki na poziomie 19.2 punktów, 6.4 zbiórek, 2.3 asyst oraz 1.3 przechwytu na mecz. 

Zatem gra opiera się na duecie Giannis-Parker i ich przejściu z obrony do ataku. Gdzieś tam czyha jeszcze Khris Middleton, który również - jakby na uboczu - rozgrywa sezon życia.

Więc po jaką cholerę był im potrzebny ten Greg Monroe? 

  
Przed startem sezonu - czyli - na papierze wyglądało to znakomicie. Ofensywny center, który będzie dawać dużo punktów ludzkiej ośmiornicy nastawionej na defensywę. W takim gąszczu długich rąk i zmian krycia bez straty jakości można go było łatwo ukryć i dać mu poszaleć na atakowanej stronie parkietu. Jak można się domyślić pochłaniał wielką ilość posiadań zespołu, co nie dawało rozwinąć skrzydeł pozostałym graczom. Ale jeżeli coś nie idzie to szuka się zmian. W przeciwnym wypadku jesteś ludzkim garniturem stojącym przy linii bocznej i udającym, że coś robisz. Coś jak Derek Fisher. Nie Kurt Rambis bo on nie stoi tylko siedzi i się uśmiecha. Dlatego też Kidd nie bał się eksperymentów. Posadził wielkoluda na ławce, w jego miejsce wpuścił starszego brata Śliwkę. To dało szansę na przemyślenie kilku spraw i ograniczenie roli Monroe w ataku. Na początku sezonu kisił piłkę przy 13 rzutach na mecz. Po powrocie z karnego jeżyka jego rola ograniczyła się do niecałych 9. Dzięki temu reszta mogła tej piłki też odrobinę pomacać. 

Na moje oko przydałby się tam defensywny center z żyłką do biegania za wszystkimi pozycjami w lidze. Jeżeli pomyśleliście o Johnie Hensonie to dobrze. Jeżeli o marnującym swój potencjał w Kings Willie Cauley-Steinie znacie mój blog i mnie samego już na wylot. Order z ziemniaka oraz talon na Colę i balon już do Was jedzie. Sprawdzajcie skrzynki mailowe. 

Ale do myśli rodem z fantasy: Vivek dostaje pierdolca (to nie przekleństwo, tylko fachowy zwrot) i idzie z Bostonem na deal. Potrzebują kogoś kto dopnie transakcję jako ten trzeci. Tak mi się to ostatnio śniło:


+ oczywiście drogocenne picki z Bostonu idą do Sacramento. Czysta fikcja, ale WCS oraz Collison w Bucks byliby odpowiedzią na ich problemy. Do tego dobry rzemieślnik Amir Johnson w pakiecie to niezły deal. Chciałbym zobaczyć tą bronę z Cauley-Steinem na środku, który mógłby zostawić krycie centra i pobiec na obwód za obrońcą. Te kontry z mobilnym wielkoludem też były by miodne. Szkoda, że to tylko marzenie i nigdy się nie sprawdzi...

Wracając do tematu: nie wiem jaka przyszłość czeka Grega w Bucks. Moim zdaniem powinni nim handlować dokładając do tego Cartera-Williamsa. W zamian powinni poszukać oszukanego PG z rzutem za 3. Na centrze postawić Hensona i pozwolić mu pokazać na co go stać. Dynamiczny duet już mają. Cichego zabójcę też. Brakuje siły ognia i rzutów za 3. 

Nadchodzący draft może będzie łaskawy dla Matołków. Kręcą się w okolicach 9-10 miejsca. Kogo mogą trafić z tym numerem? Nie mam żółtego pojęcia bo mam okrutnie wywalone na tą klasę draftu. Oby tylko trafił się im jakiś strzelec. A może oddadzą ten pick w pakiecie z pewnym centrem i rozgrywającym? Poczekamy i zobaczymy, ale mam nadzieję, że takiego babola jak podczas ostatniego draftu nie zrobią. Chodzi o oddanie picku za Vasqueza, a nie wybór Rashada Vaughna. Chociaż ten drugi nie zachwycił w debiutanckim sezonie, ma jeszcze czas na popracowanie nad sobą. Na uczelni przyzwoicie trafiał zza łuku, a tu dupa blada i tylko 30%. 19 lat to piękny wiek i może jeszcze będą z niego ludzie. 

Na tym można zakończyć ten teks to niczym. Ale jest jeszcze jeden smaczek, który muszę poruszyć bo będę chory jeżeli tego nie napiszę. Chodzi o zakontraktowanie 2 graczy na wypełnienie ławki, których bardzo lubię. Pierwszym był Chris Copeland, który rozegrał nawet ponad 20 spotkań, ale rozstano się z nim po okienku transferowym. Na jego miejsce przyjęto Steve'a "Novokainę" Novaka, którego zwolniono z Nuggets po transferze z Oklahomy. 2 byłych graczy Knicks w szeregach Bucks to miły przebłysk z sezonu 2012-2013 kiedy to Nowy Jork awansował do półfinału konferencji. W sumie to było tam 3 obecnych ludzi związanych z Bucks, ponieważ w tym składzie ostatni swój sezon rozgrywał Jason Kidd. 

Ach te wspomnienia... 

Liczę na ekipę z Wisconsin w nadchodzącym sezonie. Dziwnie tak już o tym pisać kiedy ten jeszcze trwa, ale skoro już nie mają szansy na awans do PO, to już trzeba wyglądać w przyszłość. Ich los zdaje się bardziej wesoły niż Knicks.

Od dziś (wczoraj) można mnie też poczytać na łamach "Z Krainy NBA" gdzie również serdecznie zapraszam. Nie oznacza to porzucenie tego bloga czy pogorszenie jego jakości. Chociaż w ostatnich dniach rozważałem zawieszenie go do końca kwietnia z powodu braku weny, jednak wówczas chęć do pisania powróciła ze zdwojoną siłą co mnie i mam nadzieję Was cieszy. 

Całuję gdzie lubicie!

WHY JAMES CRY? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz