poniedziałek, 14 września 2015

Chicago Bulls: Podsumowanie Sezonu 2014-2015

Najpierw mała prywata: pękło 50 tyś. wyświetleń! Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję! Motywacja jest ogromna. Blog nie istnieje jeszcze roku, a tu już taki mały jubileusz. Ale już się nie chwalę i zapraszam do lektury.

Byczo! Kiedy ostatni raz słyszeliście to stwierdzenie? Chyba w okresie supremacji Bulls w latach 90 tych kiedy oranżada w butelce smakowała jak oranżada, paczki chipsów Lay's zawierały coś więcej niż powietrze, a wyniki NBA sprawdzało się na 265 stronie telegazety. Piękne to były czasy... 

Po erze Jordana drużyna z Wietrznego Miasta miała trochę pod górkę, jednak nie ma co się zbytnio zagłębiać w przeszłość. Od tego jest ciocia Wikipedia oraz wujek Google. Raz dwa można sobie o tym wszystkim poczytać, gdyż opisów jest od groma, a tu liczą się fakty za ostatni sezon. 

A trochę się działo.

Derrick Rose powrócił do zespołu i to z miejsca miało ich wywindować do roli faworytów na Wschodzie. Jakieś ogromne zamieszanie z Carmelo Anthonym, który miał, ale ostatecznie nie chciał dołączyć do Bulls. Zmiany kadrowe, ciekawy wybór w drafcie, niespodziewany gość z Europy oraz rozwijanie talentów. To wszystko złożyło się na nakręcenie spirali sukcesu wokół zespołu. 

Podstawy były, a wszyło jak wyszło...




Skupmy się najpierw na Derricku. Historia jego kontuzji jest powszechnie znana, i akcje "The Return" najpierw wlewały nadzieję w serca kibiców, ale z każdym kolejnym urazem lidera Byków ta nadzieja zmieniała się w irytację. Kąśliwe memy krążyły po internecie wyśmiewając nr 1 draftu 2008. Mogę sobie tylko wyobrazić jaki to musi mieć wpływ na jego psychikę, a co za tym idzie motywację do dalszych starań by powrócić do formy Derricka MVP, którego to podziwiała i bała się cała liga.

Wszystko wskazywało na to, że Derrcik w końcu wystartuje od początku sezonu. Trener Chicago - Tom Thibodeau - wymyślił sobie, że zabierze Rose'a ze sobą na Mistrzostwa Świata do Hiszpanii. Myślałem, że pozwoli to Derrickowi na pozbycie się rdzy podczas campów reprezentacji USA i doda mu trochę wiatru w żagle. Poćwiczy z kolegami, pogada, rozluźni się i wróci do domu w lepszym nastroju. Jakie było moje zdziwienie kiedy ogłoszono oficjalny skład w którym Rose pozostał. Ta decyzja nagle zrodziła masę teorii spiskowych: czemu tak się stało? Przecież do domu odjechał np: John Wall, który był zdrowszym i bardziej pewnym punktem rotacji. 

Spiskowcy twierdzili, ze to Adidas robił naciski na team USA, by największa gwiazda ich marki, pojechała do Katalonii i reklamowała obuwie oraz odzież. Wall jest 2 w kolejności twarzą Adidasa, a skoro nr 1 jest na chodzie, to czemu tego nie wykorzystać?

Druga teoria głosiła, że to sam Tom postawił warunek: zabieramy go ze sobą, albo nie jadę z wami na zawody. Mike Krzyżewski ceni sobie defensywne nastawienie Thibodeau, i nie chciał tracić tak ważnego asystenta z powodu jakiegoś zawodnika, który ma się poczuć pewnie przed nadchodzącym sezonem. Skład był wystarczająco silny by pozwolić sobie na takie przygarnięcie Rose'a i zapewnienie mu sanatorium w Europejskim słońcu.

Tak czy inaczej Derrick znalazł się w kadrze. Wygrał razem z nią mistrzostwo świata, jednak jego wkład w ten sukces był znikomy. Szkoleniowiec Bulls miał za to pewność, że największa gwiazda lepiej wejdzie w sezon po czymś takim. 

Lider gotowy na nadchodzący sezon. A jak reszta drużyny? 

Podczas draftu wybrano Douga McDermotta. Będąc bardziej rzetelnym: wybrali go Nuggets z 11 numerem. Bulls musieli trochę zaczarować z pickami by pozyskać skrzydłowego. Oddali za wychowanka uczelni Creighton pick 16 oraz 19 I rundy tego samego draftu, oraz 2 picki II rundy przyszłorocznego draftu. 

Na papierze nie miało to sensu. Za jakiegoś białasa oddali 2 wybory w pierwszej rundzie (Nuggets wybrali z nimi: Gary'ego Harrisa oraz Jusufa Nurkica) i wzięli jeszcze do składu kontrakt Anthony'ego Randolpha. Oddali go zaraz do Orlando razem z wyborami II rundy, za prawa do Milovana Rakovica. Tym ruchem pozyskali prawa do prospektu (30 lat to chyba dalej prospekt?) z Europy oraz zaoszczędzili 1.8 mln dolarów.

Ale wracając do McDermotta: chłopak miał być odpowiedzią na problemy w ataku Bulls. Ofensywa Byków uplasowała się na 28 miejscu w lidze w sezonie poprzednim. Zarząd został zmuszony do poprawy tego aspektu gry. Obroną wygrywa się mecze, ale rzucać też ktoś musi. A skoro ktoś ma przydomek "McBuckets" powinien być pomocny. Przez 4 lata na uczelni (pod czujnym okiem ojca) Doug rzucał średnio 21.7 punktów w meczu. Z gry wpadało mu 55% rzutów. Za 3 trafiał aż 45%. Z linii wolnych 83%. Jak wspomniałem na początku tekstu, Carmelo Anthony rozważał przeniesienie swoich talentów do Chicago. Tak się jednak nie stało i Bulls postanowili sięgnąć po strzelca z draftu. Podczas ligi letniej trafiał średnio 18 punktów na ponad 40% skuteczności. 

Strzał w 10 mogłoby się wydawać. Lider wrócił do stanu używalności, a z draftu pozyskano tak potrzebnego snajpera. Balon szczęścia pompowany był coraz bardziej. A to jeszcze nie był koniec niespodzianek.


Pau Gasol postanowił zostawić za sobą życiową przygodę z Los Angeles Lakers, które w ostatnim czasie stało się dla zawodnika bardzo toksyczne. Miał kilka innych propozycji jednak postanowił wspomóc Bulls swoim mistrzowskim doświadczeniem i niemałymi umiejętnościami. Takiej propozycji się nie odrzuca, jednak powstał problem: finansowo nie było to możliwe. Wykorzystano więc prawo Amnestii na Carlosie Boozerze i jego farbowanych włosach co z miejsca zwolniło potrzebną gotówkę. Tak o to Pau stał się Bykiem na kolejne 2 lata. 

Fani prześcigali się w domysłach: Pau z Joakimem Noah jako starterzy, a Taj Gibson z ławki jako Sixth Man. Ale może lepiej Taj + Noah na start, a Pau jako weteran z ławki by odpoczął na play-off. Ostatecznie Taj oraz Pau jako starterzy, a Joakim jako głos zespołu i lider drugiego składu z uwagi na jego przebyte kontuzje. Kombinacji było wiele i każda miała jakiś sens. Kiedy wydawać się mogło, że lepiej już być nie może, w biurze rozbrzmiał telefon. Dzwonił Nikola Mirotic potwierdzić swoją gotowość do gry w NBA. Front Court przepakowany na maksa. A co z obwodem?

Rose ok. McDermott ok. Niezniszczalny Mike Dunleavy również był na pokładzie. Kapitan Kirk oraz Aaron Brooks też odbili kartę w fabryce Toma Thibodeau. Enigmatyczny Tony Snell również czekał na wywołanie jego nazwiska z ławki rezerwowych. Jednak wszystkie oczy były zwrócone na Jimmy'ego Butlera. Z głębokiej rezerwy zawodnik wdarł się przebojem do pierwszej piątki Chicago. Złośliwi twierdzą, że gdyby nie kontuzja Luola Denga, ten dalej machałby ręcznikiem w dresie na końcu ławki. TT niezbyt ufa młodym zawodnikom i woli wykorzystywać swoich starterów do granic możliwości. Jednak Bultler swoją szansę wykorzystał i dał się poznać jako elitarny obrońca, który potrafi też zdobywać punkty. Jednak to głównie jego defensywa przysporzyła mu wielu fanów i to on stał się głównym koniem pociągowym szkoleniowca. W ubiegłym sezonie spędzał na parkiecie średnio 38.7 min w meczu. Nie zarażało to jednak zawodnika, który poprawiał swoją grę w ataku. 

Z takim rosterem Bulls byli gotowi podbić Wschód od pierwszych dni sezonu. Do drugiej obrony ligi zostało dodanych kilku graczy o dużym boiskowym IQ, lubiących dzielić się piłką, w zdrowiu wracał lider i pupil widowni i co najważniejsze: wzmocnili się w ataku. 

LeBron James przeniósł swoje talenty ponownie do Cavaliers, zatem monopol Miami Heat został przerwany, a drużyna z Ohio była wielką niewiadomą. Paul George doznał okropnej kontuzji podczas przygotowań do mistrzostw w Hiszpanii i Indiana znacznie przez to osłabła. Raptors oraz Wizards dalej byli postrzegani jako ciekawy przypadek, ale nie na tyle by wygrać konferencję. Zatem realne szanse na powrót na sam szczyt Wschodu były coraz bliżej graczy z Wietrznego Miasta. 

Spojler: wszystko pogrzebał trener.

   
Drogi Rona Adamsa (który sprawował rolę głównego asystenta trenera) oraz Chicago Bulls rozeszły się w 2013 roku. Od tego czasu Tom Thibodeau nie pozwolił na zatrudnienie żadnego asystenta, który odpowiadałby za ofensywę. Sam chciał wszystko ustawić w ataku i nie wyszło mu to na dobre. TT to umysł wybitny jeżeli chodzi o defensywę. Z atakiem sobie nie radzi co było najbardziej widać w drugiej rundzie PO podczas potyczki z Cavaliers. Ale do tego wrócimy. 

Sezon rozpoczął się idealnie. Z pierwszych 10 spotkań, Byki wychodziły zwycięsko aż 7 razy. Oczy wszystkich były zwrócone na Derricka Rose'a i jego grę. Z każdym meczem grał z większa pewnością siebie, a każdy grymas na jego twarzy mroził krew w żyłach fanów. Wsparciem dla niego okazał się Jimmy Butler, który kosztem elitarnej obrony (z poziomu elitarnego spadł do bardzo dobrego) podciągną się w ataku i to on został liderem strzeleckim Chicago. Trzecią młodość przeżywał Pau Gasol. Pokazał, że zmiana środowiska była mu bardzo potrzebna i pomimo 34 lat na karku dzielił i rządził w pomalowanym. Coraz śmielej poczynał sobie Nikola Mirotic, który nawet był brany pod uwagę do nagrody dla najlepszego debiutanta. 

Pomimo tak owocnego początku sezonu, drużyna zaliczała okresy mielizn, kiedy to wszystko się im nie udawało. Nadzieja z draftu - McDermott - nie zaskarbił sobie zaufania trenera, co przełożyło się na niską ilość minut dla debiutanta. Później przyszła kontuzja kolana, która całkowicie pozbawiła go szans na stałe minuty w rotacji. Pod koniec sezonu dostawał co prawda więcej czasu gry, ale rzeczywistość szybko pokazała mu, że NBA to nie uniwersytet oraz Liga Letnia. 

Joakim Noah był cieniem samego siebie. W podstawowym centrze trudno było się dopatrzeć lidera, który pod nieobecność Derricka trzymał zespół w kupie i motywował do dalszej gry. Na jego obronę można powiedzieć, że borykał się z kontuzjami tak jak prawie każdy w drużynie. Jedynie Aaron Brooks oraz Mirotic rozegrali komplet 82 spotkań. Pau zagrał 78 meczy. Reszta pokazywała się w kratkę na boisku. Z jednej strony to właśnie urazy nie pozwoliły na wyklarowanie optymalnego składu, jednak kiedy już wszyscy byli na parkiecie, Thibodeau nie potrafił ich odpowiednio poukładać.

Na domiar złego Derrick ponownie doznał kontuzji prawego kolana, co postawiło pod znakiem zapytania jego dalszą karierę. Wcześniej drobne urazy kostki oraz uda pozbawiły go możliwości gry w kilku meczach, jednak odnowiona kontuzja wyglądała bardzo poważnie. W kilku meczach pokazał przebłysk dawnego Derricka, za którym tak bardzo tęskniło całe Chicago. Dlatego też zawodnik razem z zespołem postanowił poddać się operacji łękotki w prawym kolanie. Czas jego absencji miał wynosić od 4 do 6 tygodni i istniała szansa na jego powrót do formy już na rozgrywki posezonowe. 

W międzyczasie na dobre rozszalał się Butler, który dzięki swojej znakomitej grze dostąpił zaszczytu występu w meczu All-Star. Nie zwalniał tempa w ataku i walczył o nowy, maksymalny kontrakt po tym sezonie. Do spółki z Pau był liderem składu i najważniejszym zawodnikiem. 

Coraz śmielej poczynał sobie rookie - Niko. Pokazał, że ma papiery na bycie jednym z najlepszych rozciągających grę skrzydłowych w lidze. Pozostawiony bez obrony trafiał jak automat. Jednak Tom nie potrafił wykorzystać jego potencjału, co prawdopodobnie kosztowało go nagrodę dla najlepszego debiutanta. 

Resztkę sympatii natomiast stracił Kirk Hinrich. Niegdyś gwiazda "Baby Bulls" straciła resztki szacunku u fanów, którzy domagali się jego odejścia z zespołu. Nawet kibice Knicks nie byli tak nieprzychylni dla J.R Smitha. Miał wnosić spokój i opanowanie, ale zamiast tego był dziurą w obronie i koszmarem w ataku. 

Pomimo kontuzji, złego rotowania składem i nie wykorzystywania zasobów ludzkich (Snell) Bulls z bilansem 50-32 zajęli 3 miejsce na Wschodzie. Wykręcili 11 atak w lidze co zepchnęło ich obronę na 11 miejsce. 

Derrick powrócił na ostatnie 5 meczy sezony regularnego i średnio w 20 min spędzonych na parkiecie notował 11.6 punktów, 3.4 zbiórki, 4 asysty oraz 1 przechwyt. Jego obecność wlała nadzieję w serca zarówno kibiców jak i kolegów z drużyny. 


Pierwszym przeciwnikiem Chicago została niespodzianka sezonu - Milwaukee Bucks. Młodzi gniewni pod dowództwem Jasona Kidda przez pierwsze 3 spotkania nie sprawili większego zagrożenia dla Bulls. Jednak już wówczas dało się zaobserwować złe ustawienie podkoszowych. Front court miał dzielić i rządzić w pomalowanym. Mógł rozciągać grę i dawać dużo zarówno w ataku i w obronie, jednak TT nie był w stanie wykorzystać potencjału. Po 3 wygranych przyszła kolej na 2 urwane mecze przez ekipę z Wisconsin i z łatwej przeprawy zrobiło się nagle tylko 3-2. Seria była kwintesencją rywalizacji PO. 2 sąsiadujące ze sobą miasta gwarantowały komplet fanatycznych kibiców na trybunach. Podczas meczy w Milwaukee więcej było nawet kibiców Bulls niż Bucks. Na parkiecie nie szczędzono sobie fauli, łokci, brutalnych zasłon. Pojawiło się nawet kilka przewinień technicznych i wyrzuceń z boiska. Bulls wyszli zdeterminowani na mecz nr 6 i w brutalny sposób pozbawili Bucks złudzeń o awansie do kolejnej rundy. Wychodziło im wszystko, i przez to jedno spotkanie pokazali co mogą zaprezentować w późniejszym etapie. 

W drugiej rundzie czekało już na nich Cleveland Cavaliers, które odprawiło Boston w 4 meczach. Miał to być wielki pojedynek na linii LeBron - Derrick. Miała to być batalia pełna intryg, smaczków oraz wzajemnych animozji. Cavs wydawali się łatwym łupem dla Byków. W serii z Celtics urazu barku nabawił się Kevin Love i już miał nie zagrać do końca sezonu. Kyrie Irving grał z urazem i dawał może 50% swoich możliwości. J.R Smith został zwieszony na 2 spotkania za brutalny faul w serii z Bostonem. Zatem na placu boju został sam LeBron James, którego wspierali Shumpert, Delavedova, Mozgov, Thompson i zombie w postaci Jamesa Jonsa i Mike'a Millera. Bulls byli po najlepszym meczu w sezonie. Na 2 spotkania stracili Pau Gasola, jednak reszta była w dobrej formie. Wówczas załączyła się niemoc Tom Thibodeau, który kompletnie nie reagował na to co się dzieje na parkiecie i nie rotował dobrze składem kiedy Kawaleria napierała. Pomimo przewagi dwucyfrowej przegrywali mecze w ostatnich kwartach. Ostatecznie Cavs wygrali 4-2 i awansowali dalej. 

Potyczka z Cavs była bardzo gorzką pigułką dla zawodników oraz kibiców. Wydawało się, że to jest ten rok kiedy mogą ponownie zapukać do finałów ligi. Przez trenera oraz kontuzje pozostał tylko niesmak. 

Na plus można zliczyć powrót Derricka Rose'a, grę Pau Gasola, eksplozję talentu Butlera oraz szybką aklimatyzację Nikoli Mirotica. 

Na minus z pewnością zasługuje rotowanie składem przez trenera, brak wykorzystywania ławki rezerwowych oraz kontuzje.

Tom zapłacił za to niepowodzenie pracą. Włodarze jednak byli na tyle perfidni, że zwolnili go ze stanowiska dopiero po obsadzeniu przez wszystkie drużyny wakatu na głównego szkoleniowca. Było to podziękowanie za lata walki z zarządem i za zniweczenie ostatniego sezonu. Raczej o pracę nie będzie mieć trudno.

Nadchodzący sezon to przede wszystkim nowy start z nowym trenerem. Został nim były zawodnik Byków - Fred Hoiberg prowadzący do tej pory uniwersytet Iowa State. Wybór szkoleniowca prosto z uczelni jest ryzykowny, jednak jak pokazał przypadek Brada Stevensa - bardzo opłacalny. 

Czas wywietrzyć smród i stęchliznę z lat poprzednich i wejść w nowy sezon jeszcze pewniejszym siebie. Ile potrwa proces adaptacyjny do nowej myśli szkoleniowej? Tego nie wiem, ale Chicago ma ogromny potencjał i szansę na świeży start.

Powyższy tekst będzie można również przeczytać na Chicago-Bulls.pl czyli najlepszej stronie o Bykach z Wietrznego Miasta. Wszystkich fanów serdecznie tam zapraszam!

Na koniec mały mix tego co się działo. Endżoj! 
    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz