czwartek, 24 września 2015

Dallas Mavericks: Podsumowanie sezonu 2014-2015

Szalona pogoń dyliżansem prowadzonym przez woźnicę Marka C. prawie się udała. 

Prawie robi wielką różnicę.

Kiedy ich zasłużony i najlepszy rewolwerowiec postanowił zagrać następne sezony za przysłowiową miskę fasoli, fani nie posiadali się ze szczęścia. Tak powinna robić przygasająca gwiazda, która pragnie odnieść jeszcze jakiś sukces w klubie w którym spędziła całą karierę. Swoje zarobił (resztę dostanie pod stołem) a pozostałą kasę można przeznaczyć na innych Lakersów zawodników, by wspomóc drużynę i ukoić ogromne ego fanatycznego właściciela. 

Jednak Mavs mają to do siebie, że pomimo posiadania drugiego najlepszego (MOIM ZDANIEM) trenera w lidze, obłąkanego właściciela zdolnego do zrobienia wszystkiego dla dobra drużyny, przyszłego (dalej na chodzie!) członka Hall of Fame oraz gotówki do wydania, to czołowi gracze ligi jakoś ich omijają. 

Zawsze są wielkie nazwiska na afiszu, a  kiedy przyjdzie czas na spektakl: grają dublerzy...




W poprzednim sezonie tylko Rumaki były w stanie przeciwstawić się przyszłym mistrzom NBA - San Antonio Spurs - z którymi w pierwszej rundzie stoczyli 7 meczową batalię. Na przeciw siebie stanęli Gregg Popovich oraz Rick Carlisle, dla mnie pierwszy oraz drugi trener w obecnej NBA. Był to bardzo ciekawy thriller dla wszystkich fanów basketu i wykwintna partia szachów pomiędzy tymi dwoma wielkimi koszykarskimi umysłami. 

Kurz opadł, a karawana jedzie dalej.

Zatem postanowiono się wzmocnić przed sezonem. Najpierw postawiono na poprawę defensywy. Z Nowego Jorku nadszedł telegram w którym Phil Jackson oferował Tysona Chandlera oraz Raymonda "Pulpeta" Feltona w zamian za Jose Calderona, Samuela Dalamberta, Wayne'a Ellingtona oraz Shane'a Larkina + przyszłościowe wybory w II rundzie draftu. Dla Knicks miało to przede wszystkim być początkiem czyszczenia salary oraz pozyskania graczy pod Triangle Offense. Jak to wyszło wszyscy wiemy.

Dallas odzyskało serce swojej mistrzowskiej ekipy z 2011. Po latach zakiszenia w odmętach złych fluidów w szatni Knicks, Tyson powrócił do klubu z Teksasu po prawie 3 letniej przerwie i dało się zauważyć proces "przewietrzenia". Statystyki notował nawet lepsze od ostatniego sezonu w barwach Mavericks kiedy to sięgali po mistrzostwo. Z Drikiem znali się jak łyse konie, a system trenera znał na pamięć. Po co było go puszczać wolno Mark? PO CO? I piszę to ja - kibic Knicks. 

Nie był tym samym graczem co podczas biegu po mistrzostwo, ale samo to, że był - wystarczyło. Nikt nie będzie taki sam po tylu przebytych kontuzjach i jeżeli ktoś liczył na coś innego (a czytając wypowiedzi fanów Mavs miałem takie wrażenie) grubo się mylił. Dalej budził strach w pomalowanym, a o to przecież chodziło.

Felton jest gruby i nikt go nie lubi. Gdyby jeszcze był rudy to już w ogóle...

Skoro Nowitzki zostawił na stole galanty stos pieniążków, trzeba było jakoś je spożytkować. Cuban podczas wojaży po klubach nocnych starał się przekabacić na swoją stronę Chandlera Parsonsa, który do tej pory rzucał za 3 w Houston Rockets. Mark drążył temat, aż w końcu tamten uległ i podpisał kontrakt z Mavs. Wcześniej mówiło się o sprowadzeniu do drużyny jakiegoś defensora na pozycję SF by ten mógł stopować graczy pokroju LeBrona, Duranta czy nawet Carmelo. Luol Deng przewijał się w plotkach, jednak postanowiono wzmocnić atak kosztem obrony. Parsons wywiązał się ze swojej części umowy i zapewnił atak na przyzwoitym poziomie, jednak dla mnie 46 mln dolarów za 3 lata gry to spore przepłacenie dla takiego gracza na ówczesne trendy panujące w lidze. W świetle obecnych zarobków i wzrostu progu salary ten kontrakt wydaje się idealny. Oby tylko zdrowie mu dopisało.

Żeby nie było za różowo Dallas straciło 2 weteranów: Vice'a Cartera oraz Shawna Mariona. Pierwszy wybrał ofertę Memphis Grizzlies, gdzie upatrzył się lepszej szansy na mistrzostwo a drugi złamał mi serce i poszedł za "łatwym pierścieniem" do Cavaliers, gdzie już zaczął panoszyć się powracający z krucjaty (bo przecież nie syn marnotrawny, którego koszulki palono nie rok, nie dwa...) rycerz w lśniącej zbroi. Nie takiego Matrixa się spodziewałem panie Marion.

Wybrał niebieską pigułkę zamiast czerwonej i źle się to dla niego skończyło...


W jego (ich?) miejsce podpisano Al-Farquad Aminu, który sprawdził się na tyle dobrze, że zdesperowani Portland dali mu suty kontrakt w to lato. Na ławce zasiedli również: Jae Crowder, Brandan Wright, Devin Harris, Jameer Nelson, J.J Barea oraz Richard Jefferson. Pomimo, że nie były to krzykliwe nazwiska - robotę odwalali niezłą.  

Mając w pierwszym składzie trio: Ellis-Parsons-Nowitzki nie trudno było stworzyć jeden z najlepszych ataków w lidze. Gorzej było z obroną. O ile pod koszem sama obecność Tysona Chandlera od biedy wystarczyła, tak na obwodzie było już słabiej. Ellis oraz Parsons nigdy wybitnymi defensorami nie byli, a Aminu oraz Crowder nie mogli być na boisku cały czas. 

Z drużynami niżej rozstawionymi nie mieli żadnych problemów, jednak kiedy dochodziło do pojedynków z liczącymi się zespołami obydwu konferencji powoli dochodziła do nich brutalna prawda: czegoś jeszcze brakuje. 

Cuban postanowił działać i nie czekać na to co przyniesie los. W grudniu oddał połowę ławki za Rajona Rondo. 

Boom!!! HeadShot!!!

Jedni mówili, że od czasów Jasona Kidda nie było tak dobrego rozgrywającego w Mavs, a inni, że to totalna głupota która tylko zaszkodzi drużynie.

Ja byłem tego pierwszego zdania. Pomimo wszelkich pomyj wylewanych na RR zawsze podziwiałem jego zdolność do odnajdywania partnerów na wolnych pozycjach i zacięcia w obronie. Oczywiście są tacy, którzy twierdzili, że sztucznie nabija kolejne statystyki i co to za PG który rzucać nie potrafi? Zawsze opinia fanów combo guardów latała mi koło pióra więc po co się przejmować? Miał on poprawić obronę na obwodzie, nauczyć się koegzystować z Ellisem oraz szukać na wolnych pozycjach Parsonsa, Dirka i przede wszystkim Chandlera.

Zatem Dallas mieli: Rozgrywającego ze świetnym court vision oraz obroną na pozycji 1 i 2, Ellisa który sam sobie kreował pozycję i był w tym zabójczy, przystojnego Parsonsa, który po celnym rzucie posyłał uśmiech w trybuny, a fanki mdlały z wrażenia i odwodnienia, zdziadziałego Dirka, który pomimo to był 2 strzelcem w drużynie oraz Chandlera, który rozdawał czapy każdemu kto odważył się wjechać pod kosz i odbierał podania nad obręczą. Może już nie nad szóstym piętrem, ale coś pomiędzy pierwszym a drugim. 

Na początku to jakoś funkcjonowało. Nie dało się co prawda rozciągnąć obrony przy pomocy duetu Rondo i Ellisa, ale jakoś udało się kręcić ten dobry atak, który utrzymywał ich przy życiu. Jednak krótko po wymianie wyszedł ogromny pryszcz w postaci braków zawodników z ławki. Cysta była tak ogromna, że zaczęła naprawdę doskwierać drużynie usiłującej pozostać w walce o PO. Szybko zatęskniono za Crowderem oraz (chyba bardziej) Wrightem. 

Dallas nie miało dobrego zmiennika dla Chandlera oraz Wunder Dirka. Charlie Villanueva jako zmiennik podkoszowy nie jest odpowiedzą na żadne problemy w składzie. Na polepszenie sytuacji trzeba było czekać, aż Knicks wykupią kontrakt Amar'e Stoudemire'a, który w dziwnych okolicznościach przyrody ozdrowiał! Jego obecność (oraz jego chorych kolan) zdjęła odrobinę ciężaru ze wspomnianej pary i Dallas ponownie mogło odrobinę odsapnąć. 

Drobne kontuzje, odpoczynek podstarzałych gwiazd oraz kulejąca obrona zaczęła sprawiać, że Dallas osuwali się coraz niżej w tabelce Zachodu. Złowróżbne przewidywania części fanów względem Rajona Rondo zaczęły się ziszczać. Nie potrafił się odnaleźć w rotacji Carlisle'a przez co na linii rozgrywający-trener zaczęło dochodzić do małych tarć, które w żaden sposób nie wpływały dobrze na drużynę. O ile w obronie Rondo spisywał się dostatecznie, tak jego atak (a to ci niespodzianka!) oraz co najgorsze - przedłużenie myśli trenerskiej kulało. 

Dallas zakończyło sezon na 7 miejscu na Zachodzie ledwo ratując się przed wypadnięciem z pierwszej 8. Wywalczyli sobie 5 miejsce jeżeli chodzi o atak w lidze, oraz dopiero 18 w obronie. Ze wszystkimi swoimi demonami, kontuzjami i niesnaskami wyruszyli na bój z rozgrzanymi Rakietami z Houston.


W poprzednim podsumowaniu zacytowałem sam siebie i nie będę tego robić po raz kolejny. Kontuzje oraz głupota Rondo pozbawiła ich jakiejkolwiek szansy na podjęcie walki z Houston. Mieli co prawda po swojej stronie doświadczenie wielu zawodników, którzy wiedzieli w jakie struny uderzać w rozgrywkach posezonowych by melodia nie była fałszywa. Jednak to nie wystarczyło i to rywal zza miedzy cieszył się z awansu do drugiej rundy. Pulchne policzki Daryla Moreya podskakiwały jak galaretka ze szczęścia, kiedy żyła na czole Marka Cubana pulsowała ze złości. 

4-1 i po ptakach jak to się mówi. 

Jednak zanim uraczę Was filmikiem na koniec (jak to młodzież mówi) dwie małe rozkminy.

Pierwsza dotyczy Rondo: o ile przed przyjściem do Dallas wskaźnik mojej sympatii do jego osoby wskazywał coś w granicach 80-85% tak po zakończeniu sezonu odczyt spadł do 15-20%. Ja rozumiem, że dwa uparte umysły spotkały się w jednym zespole, ale to co on czasami robił na parkiecie ignorując zagrywki Carlisle'a wołało o pomstę do nieba. Wówczas dałbym sobie brodę i włosy obciąć, że ma ugadany deal z jakimś innym klubem i zwyczajnie chce wcześniej zacząć wakacje nawet kosztem sytuacji Dallas. Lakers byli w czubie moich podejrzeń jednak po tym off-season i przygarnięciu (z litości? z głupoty Vivka?) go przez Sacramento zostałbym łysy i z pomyłką w życiorysie. Mam nadzieję, że nie narobi smrodu w stolicy Kalifornii, bo tam już jest wystarczający fetor...

Drugie przemyślenie dotyczy Dirka: pomimo, że się zestarzał i nie jest już tak efektywny (co zwłaszcza widać w obronie) to i tak pozostaje dla mnie top 7 PF w lidze. Rzekłem! Jeżeli kiedyś liga postanowi zmienić logo, to Jerry'ego Westa z powodzeniem może zastąpić rzut z jednej nogi Dirka. Gracja, szyk i mordercza skuteczność. Cieszę się, że w 2011 zdobył swój pierścień, który należał mu się jak psu buda. W poprzednim sezonie notował średnio 17.3 punktów, 5.9 zbiórek oraz 1.9 asystę i jak wspomniałem nie raz: nie wyglądał na dawnego Dirka to miłość fana pozostaje. Może to tylko sentyment nie poparty żadnym głębszym przemyśleniem, ale tak mam i koniec. 

Po fiasku zakupowym w tym off-season nie gwarantuję im sukcesów w nadchodzącym sezonie, ale to temat na inny tekst, bo jest o czym pisać.

Na razie zostawiam Was z filmem:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz