niedziela, 2 sierpnia 2015

Seattle SuperSonics: The Moonchild

Jak już pewnie wiecie Bucks zostają w Milwaukee. Wszystkie ważne i mniej ważne głosownia zostały przeprowadzone. Tajne stowarzyszenia bractw piwnych z Wisconsin podpisało cyrografy krwią kozła, napluli sobie na rękę i ubrani w czarne szaty w kazamatach swoich piwnic przypieczętowali powstanie nowej hali swojego zespołu. 

Z jednej strony bardzo się cieszę, że tak zasłużona drużyna w której barwach grało tylu znakomitych zawodników nie zniknie z mapy NBA. Teraz mają jedną z najciekawszych młodych ekip i szkoda by było gdyby Milwaukee zostało pozbawione przyjemności z kibicowania zespołowi Jasona Kidda. 

Z drugiej strony oszukane niegdyś w podobny sposób Seattle dalej musi czekać na kaprys komisarza dotyczący powiększenia ligi o dodatkowe zespoły. Liga bez SuperSonics nie jest już tym samym czym była wcześniej. Znakomite nazwiska czekają zawieszone w próżni by ich koszulki znalazły się pod kopułą hali w deszczowym mieście. 

Dziś trochę z nostalgii, trochę z tęsknoty postaram się przedstawić Wam sylwetkę jednej z niezaprzeczalnych gwiazd Seattle SuperSonics lat 90 tych jakim bez wątpienia był Shawn Kemp. 




Na początek suche fakty: urodził się w 26 listopada 1969 roku w Elkhart w stanie Indiana. Tam też zaczął grać w koszykówkę, Jego pierwszym zespołem został lokalny skład z Concord High Scholl w rodzinnym mieście. Podczas jego 4 letniej przygody w barwach szkoły został liderem wszech czasów w punktach, oraz ustanowił rekordy w punktach na mecz oraz średniej za sezon. Takie tam osiągnięcie.

Będąc w swoim ostatnim roku gry w szkole średniej podpisał list intencyjny z uniwersytetem Kentucky, których barwy miał reprezentować. Niestety już wtedy dała o sobie znać jego kłopotliwa natura, która od tej pory ciągnęła się za zawodnikiem jak smród po gaciach. Został wydalony z uczelni za rzekomą kradzież biżuterii kolegi, którą później miał zastawić w lombardzie, po czym za uzyskane pieniądze udał się do restauracji na obiad. Głodny nie jesteś sobą...

Tak o to z powodu 2 złotych łańcuszków należących do Sean'a Suttona nie rozegrał ani jednego meczu w NCAA w barwach Kentucky. 

Shawn jednak nie rozpaczał i przeniósł się do Trinity Valley Community College w Texasie. Tam przez pyskówki z trenerem również nie powąchał parkietu. Sfrustrowany postanowił zgłosić się do naboru w drafcie 1989 i tak o to Seattle SuperSonics postanowili dać mu szansę wybierając go z nr 17. Jak się później okazało, ich ryzykowna gra bardzo się opłaciła...


Kiedy przybył do najlepszej ligi świata był jej najmłodszym graczem. W pierwszym sezonie rozegrał 81 spotkań dostając średnio 13.8 min na mecz. Raz udało mu się wystąpić w pierwszym składzie który przyniósł mu 11 punktów, 6 zbiórek i 1 blok. Na pierwszy rzut oka było widać, że rookie źle radzi sobie z presją jaka panował w lidze. Był młody i zdolny jednak nie miał jasno wytyczonego celu i odpowiedniej motywacji. Postanowił to zmienić kolega z zespołu - Xavier McDaniel - który był już od 5 lat w NBA. Tak o to niespełna 26 latek został mentorem dla Kempa. 

Podczas sezonu starszy kolega rozbudził w nim chęć do nauki i stawania się lepszym. Kemp pracował ciężej by wzmocnić swoją rolę w rotacji i grać jak najlepiej potrafił dla dobra drużyny. Rezultatem było zakończenie sezonu z dorobkiem 6.5 punktów, 4.3 zbiórek oraz prawie 1 bloku na mecz. Był gotowy na nowe rozgrywki i chętny do walki o najwyższe cele. 

Po sezonie zmienił się szkoleniowiec. Nowy trener K.C Jones dostrzegł chęć walki u młodego zawodnika i zezwolił mu na start w 66 spotkaniach już w drugim sezonie. Efektem było granie prawie 30 min w meczu co przełożyło się na lepsze zdobycze statystyczne. Zaczął kształtować się wizerunek Shawna jako gracza z ogromnym pokładem energii, który może dawać tyle samo w ataku co w obronie.

Warto dodać, że po 15 meczach nowego sezonu McDaniel został oddany do Phoenix w zamian za Eddie'go Johnsona oraz przyszłościowe picki w drafcie. Jednak mając koło siebie graczy takich jak Gary Payton, Ricky Pierce oraz Nate McMillan stworzyli naprawdę silny zespół, który wygrał 41 spotkań w sezonie regularnym i niestety poległ 3-2 w pierwszej rundzie z Portland Trail Blazers.

To podczas 2 sezonu Kempowi został nadany przydomek "Reign Man", który obok wspomnianego w tytule "The Moonchild" jest najbardziej rozpoznawalnym określeniem zawodnika. Pierwszy nazwał go tak wieloletni komentator Sonics - Kevin Calabro - który pewnego dnia zobaczył plakat na którym było napisane "Reign Man" i zaczął używać tego określenia podczas komentowania meczy.

W sezonie 91-92 Seattle miało aż 3 trenerów. K.C Jones rozegrał z zespołem tylko 36 spotkań. Na 4 kolejne zastąpił go asystent Bob Kloppenburg, a sezon dokończył George Karl, który wprowadził zespół do PO, gdzie w pierwszej rundzie gładko wygrali z Golden State 3-1, natomiast w drugiej rundzie ulegli Utah Jazz 4-1.

Shawn w sezonie zdobywał średnio 15.5 punktów, 10.4 zbiórek, 1.3 asystę, 1.1 przechwyt oraz 1.9 blok. W PO udowodnił, że przydomek, który nadał mu Calabro nie jest przypadkowy. W 9 meczach notował 17.4 punktów, 12.2 zbiórek i 1.6 blok.

Przyjście do zespołu George'a Karla miało na stałe odmienić losy drużyny z Seattle, a z pary Payton-Kemp uczynić jeden z najlepszych duetów w lidze.

 
Shawn pod batutą Karla rozkwitł i grał swoją najlepszą koszykówkę życia. Co roku zespół awansował do rozgrywek posezonowych. Już w 2 roku swojej pracy Karl doprowadził zespół do finału konferencji, gdzie w 7 meczach musieli uznać wyższość Phoenix Suns.

Kemp rozszalał się na dobre i oglądanie go w akcji to była czysta radość. Jego akcje z Paytonem po których kończył widowiskowym wsadem nad zdezorientowanym przeciwnikiem to obok twardej obrony wizytówka Sonics w latach 90 tych. Jeżeli ktoś wprowadził termin "Lob City" do NBA to z pewnością było to Seattle, a nie Los Angeles Clippers pomimo, że nie było wówczas takiego określenia.

Jednak Shawn to nie była tylko maszyna do produkowania "plakatów". Potrafił zastawiać się na deskach i walczyć o zbiórki jak szalony. Miał niezły timing do bloków oraz szybkie ręce do przechwytów. Był też bardzo dobrym obrońcą co zdaje się być przez wielu ludzi pomijane, i miał niespożyte pokłady energii. Od 1993 roku Shawn stał się stałym bywalcem All-Star Game aż do 1998. W 1994 roku został powołany do kadry USA i przywiózł z Toronto złoty medal i tytuł mistrza świata.

Jego najlepszy rok gry dla Sonics zbiegł się z dostaniem do upragnionego finału ligi w 1996 gdzie Seattle zmierzyło się z idącymi po swój 4 tytuł - Chicago Bulls prowadzonych przez Michaela Jordana, którzy ustanowili rekord 72 wygranych w sezonie zasadniczym. Rekord ówczesnych Bulls jest do dziś nie pobity przez żaden zespół.

W sezonie regularnym udało się wyśrubować nowy rekord w historii organizacji który do dziś dnia nie został pobity. 64 zwycięstwa i tylko 18 porażek. Kemp zachwycał w tym sezonie notując 19.6 punktów, 11.4 zbiórki, 2.2 asysty, 1.2 przechwyt oraz 1.6 blok.

Finał zakończył się wynikiem 4-2 dla Bulls. Pomimo faworyzowania przez media drużyny z Chicago, Seattle postawiło twarde warunki, przez co mieliśmy (moim zdaniem) jedną z najciekawszych serii finałowych.

Świeżo po zdobyciu wicemistrzostwa Shawn zaczął upominać się o większą gażę za swoją grę. W 1994 podpisał przedłużenie kontraktu z Sonics i miał powrócić do negocjacji dopiero w 1997, gdyż takie były przepisy panującej CBA. Kemp był wściekły gdyż jako jeden na najbardziej rozpoznawalnych graczy w NBA zarabiał tylko 3 mln dolarów za sezon. Seattle udało się wcześniej przedłużyć kontrakt z Garym Paytonem co było zrozumiałe. Natomiast ich drugim ruchem kadrowym było pozyskanie centra Jima McIlvaine'a za kosmiczną wówczas sumę 37 mln dolarów płatną w 7 lat. Ten ruch zablokował po raz kolejny możliwość dostania podwyżki przez Kempa.

Jak nie trudno było się domyślić jego niefrasobliwa natura dała o sobie znać. Nie ukrywał swojej wściekłości przed przedstawicielami mediów. Podczas meczy dalej dawał z siebie 101% jednak atmosfera w klubie zaczęła się psuć, a nawet śmierdzieć trupem. Nowy nabytek całkowicie się nie sprawdził i już po pierwszym sezonie było wiadomo, że pieniądze na kontrakt centra zostały wyrzucone w błoto. To jeszcze bardziej rozsierdzało Kempa. Kiedy on robił na parkiecie cuda i wianki, jego lepiej opłacany kolega z front courtu sprawiał wrażenie, że nie wie jak grać w koszykówkę. Jedyną jego zaletą były 2 bloki na mecz.

Po raz kolejny wygrali dywizję Pacyfiku i awansowali do PO. W pierwszej rundzie pokonali Phoenix Suns a w drugiej ulegli Houston Rockets. Polecam tą serię również gdyż jest to fantastyczne 7 meczy.

Shawn kończy PO jako drugi strzelec, pierwszy zbierający, pierwszy blokujący, trzeci przechwytujący oraz 3 asystent grając po 36 min w każdym meczu. McIlcaine grał średnio po 5 min i wyszedł na parkiet tylko w 5 meczach jako rezerwowy.

Rozejście się dróg Kempa i Sonics było nieuniknione. Po zakończonym sezonie otwarcie zaczął domagać się transferu. Twierdził, że nie chce grać dla organizacji której nie ufa. Podobno oskarżał również klub o rozsiewanie plotek o jego rzekomym problemie z alkoholem.

25 września 1997 roku została podana do informacji trójstronna wymiana w której główną gwiazdą był właśnie Shawn.

Tak o to dobiegła końca złota era drużyny z Seattle. Po oddaniu w wymianie Kempa zespół raz jeszcze pod dowództwem Karla awansował do PO gdzie odpadł w 2 rundzie. Po tym sezonie również szkoleniowiec opuścił zespół.


Cleveland oddali do Bucks Terrella Brandona, Tyrona Hilla oraz wybór w pierwszej rundzie draftu. W zamian dostali Shawna z Seattle oraz Shermana Douglasa. Bucks zgodzili się oddać swoją gwiazdę Vina Bakera do SuperSonics.

Tak o to "Reign Man" został graczem Kawalerzystów.

Gracz mający aspirację do robienia co wieczór statystyk na poziomie 20 punktów oraz 10 zbiórek został przywitany w Cavs jak król. Drużyna potrzebowała wsparcia w ataku, gdyż mieli wówczas jedną z najgorszych ofensyw w lidze. Mike Fratello przejął zespół po Lennym Wilkinsie stawiał przede wszystkim na obronę, dlatego ktoś pokroju Kempa był bardziej niż pożądany w składzie.

Shawn dostał to czego chciał. Odszedł z "toksycznej" (według niego) organizacji i mógł rozpocząć świeży start. Jeszcze w październiku podpisał kontrakt w wysokości 107 mln dolarów płatnych w 7 lat. Nie krył zadowolenia i na prawo i lewo obwieszczał jakie to szczęście być graczem Cavaliers. Teraz musiał udowodnić, że zasługuje na taką kasę.

Nie był już tym samym dzikim człowiekiem, który urywa obręcze. Jego "ekspresyjność" uległa obniżeniu, ale wciąż dawał radę w ataku. Rozegrał 80 spotkań w pierwszym sezonie jako Kawalerzysta i zanotował średnie na poziomie 18 punktów, 9.3 zbiórek, 2.5 asysty, 1.4 przechwytu oraz 1.1 blok. Kibice pokochali go tak bardzo, że po raz kolejny został wybrany do All-Star Game, i stał się pierwszym graczem Cavaliers, który został starterem podczas tego cyrku. W ilości głosów na Wschodzie wyprzedzili go jedynie Michael Jordan oraz Grant Hill.

Suma summarum Cavs zakończyli rozgrywki z bilansem 47-35 i w pierwszej rundzie PO trafili na Indianę Pacers, która rozniosła ich 3-1.


Pomimo porażki w 1 rundzie patrzono z optymizmem w następny sezon. Młodzi zawodnicy mieli w końcu zrozumieć na czym polega gra w NBA i mieli wspomóc Kempa w nadchodzących rozgrywkach.

Pech jednak chciał, że w lidze ogłoszono "Lockout" co zmusiło zawodników do podjęcia przymusowych wakacji. Jedni przesiedzieli ten czas na siłowniach oraz boiskach szlifując formę. Inni lekko się zapuścili i korzystali z uroków życia jednak kontrolując to co się z nimi dzieje. O innych słuch zaginął i powrócili dopiero po ugodzie, która gwarantowała rozegranie skróconego sezonu, czyli tylko 50 spotkań a nie 82. Jednym z zaginionych był bohater mojego tekstu, który powróciwszy na obóz przygotowawczy wprawił w osłupienie cały koszykarski świat.

Był tak gruby, że dzisiejszy "pulpet" Glen Davis był przy nim chudzinką. Słynący ze swojego atletyzmu oraz reżimu treningowego, Kemp ze swojej nominalnej wagi wynoszącej 104 kg przy wzroście 208 cm przytył do 127 kg, a jak podają inne źródła było to nawet 143 kg. Stał się pośmiewiskiem całej ligi, a pomimo to zanotował najlepszy sezon pod względem zdobyczy punktowych. Średnia za ten sezon wynosiła 20.5 punktów czyli najwięcej w karierze. Dołożył do tego 9.2 zbiórek, 2.4 asysty, 1.1 przechwyt oraz 1.1 blok. Drużyna w połowie sezonu wydawała się pewniakiem do gry w rozgrywkach posezonowych, jednak przegrali ostatnie 10 spotkań z 11 i znaleźli się tuż przed ostatnim miejscem premiowanym awansem do PO. Mike Fratello zapłacił za to posadą, a media nie szczędziły gorzkich słów Kempowi.

Miał on podobno lekceważyć zalecenia trenera, grał pod siebie i notorycznie omijał treningi. Spóźniał się na samoloty i przy każdej takiej okazji szukał jak najgłupszej wymówki. Do historii przeszło jego tłumaczenie, w którym stwierdził, że pies położył mu się przed maską samochodu i nie chciał odjeść. By nie denerwować psa, spóźnił się na samolot. Jednak tym za co był najbardziej piętnowany był brak spadku wagi. Pomimo jednego z najlepszych sezonów w karierze jego waga nie spadła. Tak miało niestety pozostać do końca jego przygody z NBA.

W nowym sezonie 1999-2000 udało się jakoś utemperować jego charakter do tego stopnia, że sprawiał mniej kłopotów wychowawczych. Nowy szkoleniowiec - Randy Wittman - postanowił wykorzystać jego nadwagę i przeniósł gracza na pozycję centra. Wpływ na drużynę był znikomy gdyż Cavs zanotowali bilans 32-50 jednak patrząc na osobiste statystyki gracza nie wyglądało to tak źle: 17.8 punktów, 8.8 zbiórek, 1.7 asysta, 1.1 przechwyt oraz 1.1 blok.

Włodarze Cavs uznali, że tak dalej być nie może i zaczęli szukać wymiany za spasionego egoistę...


Sztuka ta udała się 30 sierpnia 2000 roku kiedy to Cavs, Trail Blazers oraz Heat dokonali trójstronnej wymiany.

Cavs bez żalu oddali Kempa do Blazers, którzy pieszczotliwie byli wówczas nazywani "Jail-Blazers" z racji wielu problemów pozaboiskowych ich graczy. W Oregonie rola Shawna została ograniczona do wchodzenia z ławki na 15 min w meczu. Nadwaga nie pomagała i przez zmniejszoną ilość minut na łeb na szyję poleciały jego statystyki. Coraz rzadziej odrywał swoje 4 litery z końca ławki i po 2 sezonach został zwolniony przez zespół. W Portland notował średnio 6.3 punktów i 3.8 zbiórki. Na jaw wyszły jego problemy z alkoholem oraz uzależnieniem od kokainy. Nic więc dziwnego, że włodarze Blazers postanowili się go pozbyć.

W sezonie 2002-2003 podpisał kontrakt z Orlando Magic. Ówczesny szkoleniowiec - Doc Rivers - po raz kolejny postanowił wykorzystać jego tłuszcz i wystawiał go na pozycji centra. Magic dotarli do PO i w pierwszej rundzie stoczyli bój z Detroit Pistons, który przegrali 4-3. W ostatnim roku w NBA Kemp notował 6.8 punktów oraz 5.7 zbiórek. Po sezonie został zastąpiony Juwan'em Howardem i nikt nie chciał dać mu kredytu zaufania.

W kwietniu 2006 powrócił do treningów i miał szansę ną pokazanie się z najlepszej strony przed Dallas Mavericks. Jednak z niewiadomych przyczyn nie stawił się na 2 umówione pokazy w Houston gdzie ostatnio ćwiczył. Obydwie strony były zainteresowane współpracą jednak NBA odmówiło Dallas tak zwanego "Injury exception" na 16 gracza w ich składzie. Ostatecznie nic nie wyszło z powrotu Kempa do NBA.

W czerwcu 2006 po aresztowaniu za posiadanie narkotyków starał się dostać do druzyny Denver Nuggets. Wrócił do swojej normalnej wagi i chciał zakończyć swoją karierę "tak jak należało". Podobno zrobił wrażenie na pokazach jednak Bryłki wolały postawić na Reggiego Evansa. Zainteresowanie wykazali za to Chicago Bulls, jednak Kemp nie przybył na wyznaczony trening.

18 sierpnia 2008 podpisał roczny kontrakt z Włoskim zespołem Premiata Montegranaro. Pomimo 39 lat na karku pokazał się z dobrej strony na treningach. Zdążył rozegrać 3 spotkania przedsezonowe, jednak przed startem sezonu zmuszony był powrócić do Houston, gdyż huragan Ike zniszczył jego dom. Ostatecznie strony doszły do porozumienia i jego kontrakt anulowano.

Tak o to w skrócie przedstawia się historia jednego z moich ulubionych graczy z lat 90 tych i bezsprzecznej ikony drużyny z Seattle.


Można go nie lubić przez wzgląd na to co zrobił ze sobą podczas przerwy w rozgrywkach czym samym pozbawił się jeszcze kilku lat pobytu w NBA. Wiele osób uważa go za bardzo przecenionego zawodnika, oceniając go głównie przez pryzmat nadwagi oraz liczby dunków w złotym okresie Seattle  SuperSonics.

Na początku kariery był niepohamowaną siłą w ciągu na kosz. Rzadko opuszczał pole 3 sekund. Bazował głównie na zbiórkach i efektownych dobitkach oraz alley-oopach. Dobrze radził sobie z grą tyłem do kosza, gdyż dzięki swojej zwinności łatwo mijał wolniejszych przeciwników. Jego rzuty z półdystansu zaczęły wpadać ze zwiększoną częstotliwością kiedy jego waga szła w górę. Wówczas szukał gry na półdystansie i czasami nawet na dystansie. Lecz właśnie to połączenie siły, zwinności i niespożytej energii dawało obraz gracza którego uwielbiam oglądać po dziś dzień. Po latach przypomina mi bossa z gry wideo, który dostając obrażenia staje się jeszcze silniejszy i jeszcze potężniejszy. Każdy blok, zbiórka lub efektowna akcja działały na niego pobudzająco, a ta adrenalina była narkotykiem z którego potrafił korzystać. Głównie dlatego jego ofensywa była tak przyjemna dla oka i przysporzyła mu fanów na całym świcie.

Co do gry w obronie potrafił ustać na nogach nawet mając przeciw sobie potężniejszych zawodników. Za tymi bardziej wysportowanymi również potrafił się uganiać. Poświadczyć o tym może chociażby Scottie Pippen. Miał nos do bloków oraz szybkie ręce do przechwytów nawet wówczas kiedy wskaźnik wagi przekraczał wszelkie normy. Jego postawa w obronie jest całkowicie pomijana przez to co robił w ataku, co jest bardzo krzywdzące w ogólnej ocenie zawodnika.

Używki oraz "apetyt" znacznie skróciły jego karierę. Próbował wrócić do ligi, ale jak wspominałem starania te spełzły na niczym. Jestem ciekaw co by się stało gdyby jednak ugadał się z Seattle w kwestii kontraktu i dalej został z Paytonem i Karlem w drużynie? Co by się stało gdyby powrócił w formie po "lockoucie" a młodzi z Zydrunasem Ilgauskasem na czele wrócili do zdrowia? Na te pytania nigdy nie poznamy odpowiedzi i pozostaje nam gdybać i stawiać jego załamanie kariery jako straszak dla młodych zawodników.

Żartów o jego lubości do płodzenia dzieci nie będę nawet komentować. Co prawda stwierdzenie "Papa Kemp" mnie trochę bawi, ale i tak najlepsze stwierdzenie jakie słyszałem podczas mody na "Twoją starą" to było "Twoja stara gryzie Gilberta Grape'a". Majka Jeżowska śpiewała "Wszystkie dzieci nasze są" i widocznie Shawn wziął to sobie bardzo do serca.

I na koniec fajny smaczek. Nigdy nie byłem fanem tych wszystkich gadżetów jeżeli chodzi o NBA. Czapka z daszkiem kiedyś miała mieć 8 szwów i obowiązkowo zakrzywiony daszek. Teraz jest w dobrym tonie gdy daszek jest prosty i bez szwów. Nie inaczej mam z butami. Wszystkie obecne modele wyglądają dla mnie tak samo i zmienia się w nich tylko kolor. Jednak są 3 pary butów które wywołują u mnie szybsze bicie serca. Są to Adidasy "Crazy 8" Kobasa, Converse "All-Star 91" Denisa Rodmana oraz Reeboki "Kamikaze I" sygnowane przez bohatera tego tekstu. Te ostatnie mam na stanie i są znakomite...

Tyle jeżeli chodzi o skrót historii jednego z moich ulubionych graczy. Wypada się pożegnać jakimś fajnym zestawem najlepszych akcji. Jeżeli wytrwałeś drogi czytelniku do tego miejsca należy Ci się nagroda: 50 najlepszych wsadów "Reign Man'a"

#BringBackOurSonics


1 komentarz:

  1. Dobry tekst. Kemp i jego Sonics byli w pewnym okresie nie do przejścia dla Houston przez co nie doszło do finału Olajuwon vs MJ, później to role przejęli Jazz. Finał Sonics vs Bulls był zdecydowanie lepszy niż te Utah.
    Sytuacja Kempa z lockoutu pokazuje, że to mimo, że widzimy w nich herosów to też ludzie.

    A z tymi czapkami to nie miały mieć 7 szwów? I też nie rozumiem o co chodzi z tymi prostymi daszkami.

    OdpowiedzUsuń