wtorek, 6 października 2015

Atlanta Hawks: Podsumowanie sezonu 2014-2015

Miał to być spokojny sezon zakończony awansem do PO. Miało nie być fajerwerków, parad czy innych oznak szczęścia. Miało być tak jak to zwykle w Atlancie: nudno. 

Po kontuzji w zdrowiu i szczęściu powracał Al Horford - wielki nieobecny poprzedniego sezonu. Reszta kompanii była zwarta i gotowa. 

Na stołku trenerskim wygodniej rozsiadł się Mike Budenholzer. W poprzednim sezonie rzutem na taśmę wprowadził zespół na 8 miejsce premiowane awansem do rozgrywek posezonowych, gdzie jak równy z równym podjęli walkę z Indianą Pacers. 7 meczy cieszyło kibiców, bo zażarta walka jest zawsze mile widziana podczas starć gladiatorów. Walczyli dzielnie, ale polegli. 

Teraz wracali by znowu być "najnudniejszą" drużyną w NBA. 

Bo przecież "Nikt nie lubi Atlanty Hawks"




Jeżeli chodzi o sezon regularny to się nie sprawdziło. Każdy kto przed rozgrywkami powiedziałby mi, że Hawks wygrają 60 spotkań i zasiądą na szczycie konferencji Wschodniej zostałby wyśmiany i zelżony w bardzo nieetyczny sposób. Sam nie byłem w stanie uwierzyć w to, kiedy ta machina z meczu na mecz się rozpędzała. Szczypanie się by sprawdzić czy to sen, zaowocowały liczną ilością siniaków na moich nogach. 

Do 26 grudnia czekałem łapczywie by ta dobra passa się zakończyła. Nie mam nic przeciwko Atlancie, wręcz przeciwnie, ale ich rychły sukces zaburzał mi wyobrażenie o konferencji Wschodniej i pogłębiał depresję związaną z postawą Knicks. To właśnie Jastrzębie prześcignęły Nowojorczyków w wyścigu o PO dosłownie o włos. Teraz jedni szorowali dno tabeli, a inni dziarsko wspinali się po szczeblach na Olimp. Z perspektywy kibica Knicks mogłem wówczas zanucić tylko jedno: "To nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Cały świat miał być nasz. Tylko go brać"

Ale to właśnie 26 grudnia Milwaukee Bucks sprawili mi małą niespodziankę na święta: pokonali Atlantę 107-77. Mikołaj istnieje! 

Jednak już dzień później rozpoczęła się seria 19 zwycięstw pod rząd. Wówczas uwierzyłem w Atlantę. Uwierzyłem, że to może być ich sezon. W pewnej części był...

Mike zrobił doskonałą robotę jako head coach. Czuć było inspirację byłem mentorem zasiadającym na stołku w San Antonio. Piłka chodziła pomiędzy zawodnikami jak po sznurku. Dyscyplina w ataku oraz obronie. Szukanie się na wolnych pozycjach naprawdę przypominało Spurs. Nic więc dziwnego, że do Atlanty przylgnęło przezwisko "Baby Spurs". Skład był młodszy i dobrze naoliwiony. Nie było samca alfa, był kolektyw, który niszczył przeciwników. Nie tylko pierwsza piątka, ale i rezerwowi dokładali swoje cegiełki do tego azylu szczęścia i idylli. 

Liga była pod takim wrażeniem, że przyznała tytuł gracza tygodnia całej pierwszej piątce Atlanty. Było to pierwsze takie zdarzenie w historii ligi. Jakby tego było mało to 4 z 5 podstawowych graczy zasiliło szeregi składu reprezentacji Wschodu podczas All-Star Game. Pytani o to czy brakuje im DeMarre Carrolla by skompletować s5 jak jeden mąż odpowiadali, że to właśnie Carroll jest sercem i motorem napędowym tej drużyny. 

Można panie LeBron? Można...

Jak już tak słodzę to wspomnę jeszcze, że za swoją pracę Mike został wyróżniony tytułem trenera roku. Liga wiedząc jak bardzo jest przywiązany do swojego mentora - Gregga Popovicha - poprosiła szkoleniowca Spurs by ten osobiście przekazał swojemu byłemu asystentowi tą radosną wieść. 

Cieplej się robi na serduszku.


Rozgrywającym tej szalonej lokomotywy był Jeff Teague. Jeszcze sezon temu chciał opuścić drużynę za byłym trenerem Larrym Drew, który poszedł do Bucks. Opaczność boska w postaci zarządu jednak czuwała i na siłę zostawiła PG w drużynie. Teraz chyba nie żałuje, że został pod skrzydłami Jastrzębi. Atak, atakiem - jest szybki co pozwala mu na penetrację oraz potrafi przymierzyć zza łuku, ale to obroną mi zaimponował w poprzednim sezonie. Mając obok siebie Kyle'a Korvera mógł poświęcić się bardziej defensywnym aspektom gry. Korver przypominał czasami cyborga lub przegiętego MyPlayera z NBA 2K, z tą różnicą, że nie nosił wieśniackich czapek z prostymi daszkami oraz brylantów w uszach. Był okres, że rzucał ze skutecznością 49% (z gry jak i zza łuku) oraz trafiał 89% rzutów wolnych. Kiedy dostał dobrą zasłonę potrafił sam sobie wykreować pozycję do rzutu. 

Na SF hasał sobie DeMarre Carroll czyli człowiek od wszystkiego. Obrona stała u niego na pierwszym miejscu, ale jak trzeba było potrafił rzucić kilka punktów, zebrać parę piłek i robić mniej lub bardziej zauważalne rzeczy na parkiecie by wspomóc drużynę. Taki gracz potrafiący odnaleźć się w rotacji i dostosować do wymagań trenera to skarb, który niestety Jastrzębie straciły w tym off-season. Toronto miało grubszą kopertę i tu pojawia się pytanie: czy taki zawodnik będzie równie skuteczny poza systemem, który - można tak powiedzieć - go ukształtował i stworzył. Chyba mam kolejne palące pytanie na początek sezonu...

Dalej mamy Paula Millsapa, czyli jednego z najbardziej niedocenianych PF w lidze. Nie robi takich efektownych paczek jak Blake Griffin (i nie sprzedaje tak dobrze samochodów ha ha ha hmmm), nie jest wybrykiem na natury jak Anthony Davis czy nie jest tak dominujący w pomalowanym jak LaMarcus Aldridge. Ale robi wszystko co potrzebne do zwycięstwa. Oklepany slogan, jednak jeżeli popatrzymy na jego grę dostrzeżemy ważne punkty zdobywane z każdego miejsca na parkiecie, determinację w walce pod tablicami i szybkie ręce do przechwytów. We wszystkich 3 kategoriach był liderem Hawks w poprzednim sezonie. 16.7 punktów, 7.8 zbiórek oraz 1.8 przechwyt na mecz. Asystował w drużynie jako 4 ze średnią 3.1 kluczowych podań na mecz. Ale lepiej oklaskiwać płaczącego Blake'a. Podobnie jak DeMarre był wolnym agentem tego lata, już witał się z Orlando, jednak postanowił pozostać w Atlancie. Szacunek.

S5 zamyka Al Horford. To na niego postawili włodarze Hawks, kiedy doszło do wyboru: Joe Johnson, Josh Smith czy Al. Był to bardzo dobry wybór. Malkontenci narzekają na jego 208 cm wzrostu, przez co bardziej widzieliby go na silnym skrzydle niż pozycji centra. Jego gra przypomina trochę PF, jednak właśnie ta nietuzinkowość sprawia, że jest tak ciekawym graczem do obserwowania. Może jego gra tyłem do kosza nie jest pierwszych lotów, ale nie można mieć w życiu wszystkiego. 

Na rezerwie mieliśmy Diabła Tasmańskiego w postaci Dennisa Schrodera, który spuszczony ze smyczy dewastował rywali. Mike Scott zapewniał widowiskowość, Thabo Sefolosha zapewniał spokój i nawet Pero Antic - macedoński kołek - potrafił odnaleźć się w rotacji Budenholzera. 

Cud miód i browary.


Żeby nie było za różowo atmosferę trochę popsuły wieści z zarządu. Mianowicie światło dzienne ujrzały maile o treści rasistowskiej jednego ze współwłaścicieli - Bruce'a Levensona. Od tego czasu zaczęto dyskutować o przyszłości drużyny i ich pozostaniu w stanie Georgia. Za około 850 mln dolarów pakiet większościowy (razem z długami) został sprzedany grupie biznesowej pod wezwaniem Anthony'ego Resslera. Obecni włodarze uznali, że nie godzi się przenosić Hawks do innego miasta i wszystko zostało po staremu. Jednym z członków grupy obecnie trzymającej władzę jest Grant Hill. Dla młodszych przypomnienie: to taki LeBron James z przeszłości tylko bez sterydów i przerośniętego ego.

Hawks dokonali tylko jednej wymiany w trakcie sezonu: oddali do Minnesoty Adreiana Payne'a za pick I rundy draftu 2017. 

Sezon zakończyli jak wspomniałem na 1 miejscu na Wschodzie. Bilans 60-22 (najlepszy w historii organizacji) dało się ukręcić dzięki 6 atakowi oraz obronie w lidze. Nic innego nie pozostało jak spojrzeć w przyszłość, gdzie na horyzoncie malował się tabor autokar wiozący ekipę z Brooklynu. 

Czy klątwa rozgrywek posezonowych ponownie dała o sobie znać? I tak i nie. 

Do gry przystępowali bez kontuzjowanego Thabo Sefoloshy, który odniósł kontuzję w barze. Podczas pobytu w Nowym Jorku Thabo, Pero Antic oraz Chris Copeland znaleźli się w złym miejscu i złym czasie. Macedońskiemu centrowi nic się nie stało, Chris wyrwał kosę i złamał łokieć. Thabo doznał kontuzji nogi prawdopodobnie podczas aresztowania. Nie wdając się w szczegóły: do gry w tym sezonie nie wrócił. 

Nets mieli być szybką przekąską przed drugą rundą. Ci jednak postawili twarde warunki Atlancie, co już wówczas mogło zwiastować, że klątwa PO daje o sobie znać. Jednak wszystko się szybko wyklarowało i Jastrzębie rozszarpały Sieci 4-2.

Następni w kolejce byli Washington Wizards. W pierwszym spotkaniu John Wall doznał kontuzji lewej ręki (wrócił na 2 ostatnie spotkania), co otworzyło wrota do finału konferencji dla Atlanty jeszcze szerzej. Jednak coś niedobrego stało się Korverem. Spędzał na parkiecie najwięcej minut, bo aż 38, jednak niczym nie przypominał automatu do zdobywania punktów z sezonu zasadniczego. 7 punktów, 4.3 zbiórki, 1.8 asysta, 1.5 przechwyt oraz 1.5 blok na mecz to nie są statystyki godne All-Stara. O % z rzutów napiszę tylko: 31 % z gry oraz 28 % za 3. Bradley Beal zrobił co do niego należało, a czego nikt się po nim nie spodziewał. Pomimo tego Hawks pokonali ekipę Gortata 4-2 i powędrowali do wielkiego (no małego) finału konferencji, gdzie czekał na nich LeBron James i jego świta.

W pierwszym meczu cała Atlanta zamarła kiedy to DeMarre Carroll doznał groźnie wyglądającej kontuzji kolana. Sytuacja nie była za wesoła, gdyż Thabo już stracili i właśnie stanęli przed groźbą utratą jedynego poważnego kandydata do obrony przeciw LBJ. Jednak tak naprawdę nic poważnego się nie stało i DMC mógł zagrać już w meczu nr 2. Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Matthew Delavedova wjechał w nogę Kyle'a Korvera jak orzeł w transformator i zakończył sezon dla snajpera. Świetna obrona Cavs oraz dominacja LeBrona zakończyły sen Atlanty o udziale w finale ligi. Sen przerodził się w koszmar zakończony wynikiem 4-0 dla Cavs. 

Klątwa dała o sobie znać ponownie. Z bogów RS w PO przeistoczyli się w chłopców do bicia, którzy czasami pokazywali pazur, ale w starciu z Cleveland było one już bardzo stępione. Nikt nie pamiętał o tych historycznych 60 zwycięstwach i "Baby Spurs". Neofici stawiający im pomniki w RS znów zaczęli mamrotać pod nosem "Nikt nie lubi Atlanty Hawks"

W tym off-season utracili DeMarre Carrolla ale w zamian pozyskali Tima Hardawaya Jr <odgłos świerszczy>

W żalu i rozgoryczeniu pozwolili na rebranding parkietu i strojów. Ten pierwszy wygląda bardzo źle. Stroje przypominają mi zbroję pikowaną z Diablo 2 lub kurteczki noszone przez chłopaczków w rurkach, które wyglądają jak podpinka pod zimową kurtkę. Masakra. 

Jeszcze tylko 9 ekip i zakończę podsumowanie minionego sezonu. Wówczas przejdę do 31 palących pytań.

Klasycznie: wspomnienie poprzedniego sezonu zwartego w filmiku na YT. Endżoj!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz