sobota, 10 października 2015

Los Angeles Clippers: Podsumowanie sezonu 2014-2015

Wielkie zmiany nastały w organizacji przez lata uważanej za tą gorszą w Mieście Aniołów. Teraz nie tylko mają lepszy skład od bardziej utytułowanych sąsiadów ale i nowy właściciel nie szczędzi środków na polepszenie bytu drużyny. 

W poprzednim sezonie wymówką miało być rozproszenie spowodowane rasistowską aferą wywołaną przez poprzedniego właściciela - Donalda Sterlinga. Można i tak tłumaczyć odpadnięcie w drugiej PO, lecz Archiwum "X" ma na to teczkę w swoim oddziale w LA.

Teraz nic nie stało na przeszkodzie, by sięgnąć po najwyższe cele i przejść w końcu tą przeklętą druga rundę rozgrywek posezonowych, która odbija się czkawką samym zawodnikom, oraz spędza sen z powiek ich fanom, których z roku na rok przybywa coraz więcej. Billy Crystal już nie czuje się tak wyjątkowo w szczelnie wypełnionej Staples Center. 

Ale wracając do klątwy: jestem bardzo sceptycznie nastawiony do wszelakiej magii czy innych tam wróżbitów, ale to co się stało w serii z Houston dało mi do myślenia, że jednak coś jest w tym wszystkim na rzeczy.




Do zdjęcia powyżej jeszcze wrócimy, bo to moje najlepsze wspomnienie związane z Clippers z poprzedniego sezonu. 

Na początku chciałbym się skupić na ławce, a raczej jej braku. Przed sezonem z klubem pożegnali się Jared Dudley oraz Darren Collison. Pierwszy całkowicie nie wypalił w rotacji z powodu kontuzji, a drugi wybrał wyjściowy skład w Sacramento. Danny'ego Grangera, Rayana Hollinsa czy Willie Greena też wypada wspomnieć mówiąc o byłych już graczy LAC. Zatem na ławce do użytku natychmiastowego został Jamal Crawford. 

Dziury na ławce próbowano załatać Jordanem Farmarem, Chrisem Douglasem-Robertsem, Spencerem Hawksem oraz Ekpe Udoh. Z tym pierwszym wiązano jakieś nadzieje z powodu jego wkładu w ofensywę, jednak skuteczność poniżej 40% szybko je rozwiała. 

Potencjał w rozciąganiu obrony przez Spencera również nie został wykorzystany. Przychodząc z Cleveland miał być kimś w rodzaju oszukanej stretch four, jednak nie trafiał nawet z otwartych pozycji. Przychodząc do LAC trafiał ponad 40% swoich rzutów za 3 i oddawał ich średnio prawie 4 na mecz. W trakcie sezonu skuteczność spadła 31% przy tylko 2.5 próbach na mecz. Pod nieobecność Griffina dostawał bardzo dużo minut, ale eksperyment zakończył się fiaskiem.

Douglas-Roberts zapisał mi się w pamięci tylko z powodu grania w krótkich spodenkach w trakcie sezonu. A może to nie był ten zawodnik? To chyba najlepiej oddaje jak wielki był jego wkład w dobro zespołu w moim przekonaniu.

Przytaczać Glena Davisa czy Hedo się po prostu nie godzi. Na placu boju, ubrany w dresy pozostał zatem tylko Crawford. Pomimo 34 lat na karku dalej ma to coś co potrafi elektryzować tłumy. Skuteczność spadła drastycznie, zdobycze meczowe również. Ale można śmiało powiedzieć, że bez jego szalonych rzutów, dalej zabójczych crossów oraz samej świadomości, że ktoś tam siedzi i może coś dać drużynie kiedy starterzy odpoczywają, Clippers nie wyglądali tak samo. Może dziwnie napisane, ale wiecie o co mi chodzi. 

Jamal siedział na gorącym krześle przez cały sezon. Z każdej strony dochodziły wiadomości o pozbyciu się zawodnika, za przynajmniej 2 graczy, którzy jakoś podreperowaliby ławkę i dali większą elastyczność w rotacji. Jednak nic podobnego się nie stało i dwukrotny laureat nagrody dla najlepszego rezerwowego pozostał w Los Angeles. 

Prób łatania drugiego garnituru było więcej. Doc sięgną do telefon i wyrwał swojego syna z objęć Danny'ego Ainge'a w zamian za pick II rundy oraz Douglasa-Robertsa i jego fikuśne włosy. By dopiąć ten deal potrzebny był 3 zespół i wybór padł na Phoenix Suns, do których powędrował niewykorzystywany Reggie Bullock, przez co dziura na SF powiększyła się jeszcze bardziej. Myślałem wówczas, że jest to przemyślana strategia by sprowadzić z Chin były nr 2 draftu i zatrudnić go na umowie śmieciowej.

Kiedy już myślałem o tym jak Michael Beasley będzie się panoszyć po LA, niespodziewanie o tym samym pomyślał Don Pat z Miami Beach, przez co mój chytry plan legł w gruzach. Na rynku został Nate Robinson, który został zatrudniony na dwa 10 dniowe kontrakty, ale również nie zagrzał miejsca w rotacji. 

Ławka to był ponury żart, który w porównaniu z wynikiem na koniec sezonu bawił bardziej niż tusza "Baby" Davisa.


Wszystko zatem musiało oprzeć się na starterach.

J.J Redick wystawiał sztukę "Ray Allen oddał mi swoje zagrywki z Bostonu". Widowni raczej nie przeszkadzała zamiana głównego aktora, gdyż dubler wywiązywał się ze swojej roli. Efektem jego starań było pewne miejsce w wyjściowym składzie, najlepsza skuteczność w karierze w rzutach (zarówno z gry jak i za 3) oraz najwyższa średnia punktów w karierze: 16.4 na mecz. "Chwilo trwaj" chciałoby się zakrzyknąć.

Matt Barnes dogasał na naszych oczach. Ten niegdyś zadziorny obrońca tracił blask z dnia na dzień. Pozostało mu tylko ogrywanie bad boya i wyzywanie matek innych graczy, kiedy te są na trybunach. Kar finansowych trochę zapłacił w poprzednim sezonie i to głównie z takich wybryków go pamiętam. Był w s5 bo nie było innej alternatywy, więc nadzieja, że ten oszukany "plaster" będzie przydatny nie umierała. Ale kilka razy błysnął formą, czego nie można mu zapomnieć. 

Blake Griffin nie powtórzył już takiego sezonu jak poprzednio lecz dalej był drugim najlepszym graczem Clippers. Dzielnie walczył przez 67 spotkań w sezonie zasadniczym, gdzie notował średnio: 21.9 punktów, 7.6 zbiórek i UWAGA 5.3 asyst na mecz. W najważniejszym momencie sezonu postanowił poddać się operacji kontuzjowanego łokcia by jak najlepiej być przygotowanym na play-off's. Wszystko byłoby fajnie, gdyby LAC miało już na 100% zapewniony pobyt w najlepszej 8 Zachodu. Brak ławki i zabieg jednego z najlepszych zawodników nie napawał optymizmem. Z jednej strony rozumiem jego decyzję. Miał zaufanie do swoich kolegów pomimo braków w składzie, a chciał być jak najlepiej przygotowany na to co jest najważniejsze - czyli walkę w PO. Z drugiej strony mogło to ich kosztować grę w PO i wszystko musieliby zaczynać od początku w następnym sezonie.

Kalendarz nie sprzyjał takiej decyzji, jednak pod jego nieobecność na wyższy poziom wszedł DeAndre Jordan wypełniając lukę pod koszem. Można się pobawić w porównania serii Dragon Ball, gdzie ludzki z oczami większymi od głowy pod wpływem impulsów zmieniali się w lepszych wojowników osiągających więcej siły i energii. Takim impulsem była operacja Gryffina, a w super Saiyanina przeistoczył się Jordan. Nagle statystyki na poziomie 17.1 punktów, 18.5!!! zbiórek oraz 2 bloki stały się dla niego chlebem powszednim. I tu mam pytanie: czy to właśnie w tym momencie zrozumiał, że może zażądać obrzydliwie wielkiej umowy podczas nadchodzącego lata? Moim zdaniem tak.

Lecz taka forma DeAndrzeja nie byłaby możliwa bez Chrisa Paula. Na wstępie małe wyjaśnienie: ten gość mnie irytuje! Nie mogę zarzucić mu nic z jego umiejętności koszykarskich, bo to chyba ostatni spadkobierca "prawdziwych" PG w lidze. Znakomicie prowadzi atak, odnajduje partnerów na wolnych pozycjach, kiedy trzeba bierze na siebie odpowiedzialność za wynik i sam zdobywa punkty, to niedoceniany obrońca i świetny generał parkietu. Jednak kiedy po jakimś gwizdku robi tą swoją skwaszoną minę i idzie płakać do sędziów to nóż mi się w kieszeni otwiera. Chris ogarnij się w końcu i przestań płakać, podżegać i marudzić.

I teraz mogę wrócić do zdjęcia z samego początku. Otóż po tamtym pamiętnym meczu liga nałożyła karę 25 tyś. dolarów na Paula za nieprzychylne komentarze pod adresem sędziny Lauren Holtkamp, która to sypała technicznymi na prawo i lewo. Kilka było naprawdę wyssanych z palca i krążyła teoria spiskowa (przepełniona męskim szowinistycznym punktem widzenia oczywiście), że Lauren miała swoje "kobiece dni" przez co osąd mógł zostać lekko zaburzony. Feministki już zapewne lobbują za zamknięciem mojego bloga. Kiedy patrzę na tą sprawę z perspektywy czasu mam wrażenie, że to sprawiedliwości stało się zadość. Zapłacił za te swoje skamlenia i ciągłe płacze.

Jak stać się uboższy o 25 tyś. dolarów? Instruktaż w poniższym filmie:



To on jednak był sercem i motorem napędowym tego zespołu. Uwydatnił wszystkie powyżej wypisane już cechy i pomimo przeciwności losu dociągnął zespół do 3 lokaty na Zachodzie. 19.1 punktów na mecz, 4.6 zbiórki oraz 10.2 asyst na mecz. Oczywiście został najlepiej podającym zawodnikiem w lidze wyprzedzając o włos Johna Walla i Ty Lawsona. 

Jak oni zrobili bilans 56-26 bez ławki, grając jakiś czas bez Griffina i mając za asystentów głównego szkoleniowca E.T oraz dwa odpady z Noweg Jorku? Tego nie wiem i to powinna być kolejna teczka do Archiwum "X" i ich oddziału w słonecznym LA. Do tego mieli pierwszy atak w lidze. Obrona uplasowała się na 15 miejscu. 

"Magia kodów Carrefour" jak to się w młodości mówiło. Zatem jakieś dobre duchy też krążyły wokół ekipy Clippers. 

Dobre nie znaczy złośliwe. 

Już pierwszej rundzie trafili na obrońców tytułu San Antonio Spurs. Kiedy już wyrok został wydany na Clippers, którzy mieli wygrać maks 1 mecz przewrotny los sprawił, że była to jedyna 7 meczowa potyczka w pierwszej rundzie. Pierwszy mecz wygrali, czym wprawili niektórych w osłupienie. Ale raz do roku to i mucha wiadomo co, więc nie było się czym przejmować. W następnym spotkaniu potrzeba było dogrywki by rozstrzygnąć o wygranej. Tym razem podopieczni Popa wyszli zwycięsko podobnie jak w meczu nr 3 gdzie wygrali pewnie 100-77. Już można było myśleć, że SAS zaskoczyli i włączyli "PO Mode". W meczu nr 4 odżyła ławka Clipps i wygrali. W meczu nr 5 błąd Jordana kosztował ich wygraną. Szóste spotkanie musiało zostać wygrane bez względu na wszystko i tak też się stało. Mecz nr 7 zakończył się wynikiem 111-109. Na sekundę przed końcem Pop miał czas by rozrysować akcję, jednak w moim odczuciu źle dobrał strategię za co zapłacił odpadnięciem z PO. Mądry bloger po szkodzie...

Serię należy obejrzeć i podpisać markerem: jak z pozycji underdoga wygrać morderczą serię z panującymi mistrzami. 

Wypada również obejrzeć serię w drugiej rundzie gdzie oponentem zostały Rakiety z Houston. Tym samym markerem co poprzednio należy podpisać to następująco: jak posiadając bilans 3-1 przegrać już praktycznie wygraną serię. 

Gdyby ktoś się zastanawiał którą serię wybrać polecam oczywiście pojedynek ze Spurs. Druga jest bardzo dołująca. CP3 musiał odpocząć, Blake wyprawiał cuda, ale Houston w końcu zaskoczyło i było po ptakach. A może to była klątwa? Innego wytłumaczenie nie widzę.

Klątwa 2 rundy po raz kolejny dała o sobie znać. Ekipa Scooby Doo już jedzie swoją kolorową furgonetką by rozwiązać tą zagadkę. Fox oraz Dana również są w drodze a ich prochowce szeleszczą na wietrze, który spienione goni fale. Czy oni zawsze będą skazani na porażkę? Odpowiedź poznamy w kolejnym odcinku sezonie.

Sytuacja kadrowa drużyny przed nadchodzącym sezonem jest zupełnie inna niż na starcie rozgrywek 2014-2015. Ławka jest tak przepełniona, że występy ich 2 garnituru w preseason wyglądają jak "Freak Show". Ale to temat na inny wpis...

Standardowo film na otarcie łez i odgonienie złych duchów:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz