poniedziałek, 12 października 2015

Washington Wizards: Podsumowanie sezonu 2014-2015

Za młodu miałem komputer. Parametrów technicznych nie pamiętam, ale Windows na jakim "pracowałem" zwał się Milenijny. Najgorsze gówno jakie Bill z ziomkami mógł wydać, zaraz po Viście. I na tym komputerku sobie grałem w gry różnej maści. NBA Live, Max Payne i takie tam klimaty. Pamiętam, że kiedyś w moje ręce wpadła kopia gry o Harrym Potterze. Szału w niej nie było, ale zapamiętałem jeden czar, który zwał się "Flipendo". Na ekranie należało za pomocą myszki wyrysować takiego pokrętnego zawijasa, który umożliwiał przesuwać przedmioty stojące na naszej drodze. Szybkie, proste, skuteczne i wówczas bardzo zabawne z powodu podkładu audio. 

Takiego czaru użyli chyba starzy magowie, którym Gandalf czy inny tam Merlin mogliby buty wiązać. Są nimi oczywiście Andre Miller oraz Paul Pierce. Ta dwójka weteranów wpłynęła na całą drużynę za pomocą sobie znanej magii oraz alchemii. "Popchnęła" w dobrym kierunku młody trzon zespołu, który z meczu na mecz grał coraz lepiej i nawet utrzymywał się na pierwszym miejscu na Wschodzie przez kilka kolejek. 

Jak magia to Czarodzieje. Jak Czarodzieje to Waszyngton. Jak Waszyngton to Frank Underwood. 

Na tego ostatniego trzeba poczekać do 2016. A na nowy sezon NBA już tylko 15 dni...



Najlepszą kolorową fasolkę zjadł jegomość ze zdjęcia powyżej. Andre Miller odblokował w nim chęć szukania kolegów na wolnych pozycjach, nie rezygnując z szalonych eskapad pod samą obręcz. Jak ktoś jest tak szybki jak John Wall, to grzechem jest nie wykorzystać przewagi pierwszego kroku i pędu w kontrze. Może motorek z tylnej części jego ciała został trochę podrasowany, ale klapki jakie go ograniczały do tej pory zostały zdjęte z oczu. Nie mówię, że stał się nagle first pass PG, ale miło oglądać jak szuka kolegów na wolnych pozycjach, niż macha bezmyślnie za 3. Mógłby poprawić ten aspekt swojej gry, bo zeszłoroczne 30% zza łuku szału nie robi. Ale srebrny puchar w asystach już tak. Średnio Wall rozdawał 10 podań, które kończyły się punktami jego kolegów. W porównaniu z poprzednim sezonem zdobywał o 2 asysty więcej, ale kosztem 2 wrzuconych punktów. Jak dla mnie fair deal kiedy jesteś rozgrywającym i liderem. 

John obserwuję cię.

Profesor Miller może dodać kolejny wpis do swojego kajetu o zdolnych uczniach. Szkoda, że w połowie sezonu upomniał się o niego George Karl i zawodnik musiał odjechać do Sacramento, by tam pomóc w budowaniu czegoś nowego. Po sezonie więcej oleju w głowie mieli Timberwolves, którzy ściągnęli gracza do siebie. Miller + Garnett? Pracowity rok szkolny zapowiada się w Minnesocie.

Druga ze studni mądrości zajęła się Bradleyem Bealem oraz Otto Porterem. Pierwszy słuchał swojego mentora i robił notatki. Skrupulatnie wdrażał zdobytą wiedzę na boisku co przynosiło efekt w pierwszej połowie sezonu. Pierwsze 10 meczy został w kozie, jednak później chodził już w miarę regularnie. Efekt? Drugi strzelec i podający w drużynie. W PO dał przykład jak powinno się grać. Wszedł na wyższy poziom zarówno w ataki jak i obronie. Po tej drugiej Kyle Korver do dziś płacze w bezsenne noce. Klub jeszcze nie doszedł do porozumienia z zawodnikiem w kwestii kontraktu na przyszłe lata. O całej sprawie pisałem szerzej tutaj, więc chętnych odsyłam do lektury. 

"Get it done!!!" "Straight up" if you know what i mean...

Porter był zmiennikiem "The Truth" i można było odnieść wrażenie, że poza żenującym zagraniem, które zostało z tego co pamiętam nr 1 w prześmiewczym programie Shaqa, nie robił nic. 3 wybór w drafcie nie nastrajał pozytywnie na przyszłość. W pierwszym sezonie rozegrał tylko 37 spotkań które można spokojnie przemilczeć. Został wrzucony do worka z napisem: za kilka lata będzie wymiatał. Sam Marcin Gortat żartował z zawodnika, że rozmiar jego uda jest mniejszy niż biceps naszego rodzynka w NBA. Miał przypakować, i nabrać pewności siebie. W czasie sezonu 6 punktów oraz 3 zbiórki nie dawały dobrych rokowań na przyszłość. Jednak przyszły rozgrywki posezonowe i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chłopak nagle rzucał 10 punktów, zbierał 8 piłek z tablic i nieśmiało szukał kolegów 1.8 asystą na mecz. Trafiał ważne rzuty i dawał radę w obronie. Jedni rozkwitają w RS, gdzie można mieć margines błędu i pozwolić sobie na to i owo, a inni widać potrzebują mocniejszej stymulacji w postaci gier o wszystko. 

Po 3 meczach w obecnie trwającym preseason notuje 14.3 punktów, 4 zbiórki i 2 asysty. Nie należę do tych mądrali, którzy po jednym meczu rozgrzewkowym wieszczą przyszłość drużyny na nadchodzący sezon, ale im więcej chłopak nabierze pewności siebie tym lepiej. Miejsce w S5 na niego czeka.

Co się dzieje jeżeli w kontrolerze zabraknie baterii w prawdziwym życiu? Otto ma na to odpowiedź: 



Dziadzio Pierce wiedział co robi uciekając z Nets. Może i miał 37 wiosen na karku, jednak dziarsko występował w pierwszym garniturze Randy Wittmana. Poza swoim zbawiennym wpływem na młode latorośle dawał drużynie 11.9 punktów, 4 zbiórki oraz 2 asysty. Czarował w sezonie regularnym, ale pokaz prawdziwej czarnej magii pokazał w PO, gdzie rzucał za 3 w najważniejszych momentach jak opętany. 52% piłek znajdowało drogę do środka obręczy. W sezonie regularnym było to tylko 38%. I niech mi jeszcze jakiś nieudacznik napisze, że weteran nie jest potrzebny w zespole.

Teraz będzie wygrzewać kości na ławce w Clippers.

Strefa podkoszowa Czarodziei to trochę inna historia. Gortat oraz Nene był jednym z najbardziej egzotycznych duetów w sezonie 2013/2014, którego nie brano na poważnie, przez co mogli wyrządzić wielkie szkody. Miało być podobnie w nowych rozgrywkach, jednak tak nie do końca się stało. O ile Marcin odrobinę zniżył loty względem statystyk, tak jego skuteczność z gry podskoczyła. z 54 % do 56%. Ktoś powie kosmetyka, ale te 2% dało mu 3 miejsce w tym aspekcie w lidze. Rzucał mniej, ale za to pewniej. Dobrze radził sobie w obronie i podczas walki na deskach. Wstydu nie było!

Jego partner z Brazylii drastycznie obniżył loty. Rozegrał tylko 67 spotkań, a przez większość z nich wyglądał jak statysta z serialu "The Walking Dead". Przesuwał swoje cielsko powoli na boisku wzbudzając bardziej uśmiech politowania niż strach i przeciwników. Szkoda takiej zniżki formy, gdyż w parze z Gortatem wyglądali naprawę fajnie. Znowu pojawiły się głosy, że Marcin najlepiej czuje się grając z rozciągającym grę skrzydłowym, niż udając "Dwie Wieże" z innym King Kongiem. W PO nie było wyczekiwanej rezurekcji, a wręcz pogrzeb i to nie taki rodem z Nowego Orleanu. Nekromancja tym razem zawiodła...

30 palące pytanie będzie dotyczyć wysokich Wizards. Na razie go nie zdradzę, ale będzie nad czym się zastanowić w trakcie sezonu...

Z ławki robotę i dobre wrażenie robili Drew Gooden oraz Kris Humphrie, którzy maskowali trochę poczynania Nene.

Wizards zakończyli sezon z 46 zwycięstwami. Był to najlepszy rezultat klubu od lat 70 tych. Znakomicie rozpoczęli wygrywając 22 z 30 spotkań. Przed przerwą na ASG coś w ich grze przestało funkcjonować i ten rozpędzony pociąg zaczął tracić szybkość. Doczłapali do końca sezonu na 5 miejscu na Wschodzie. Ofensywą nie zachwycali przez co skończyli na 22 miejscu w lidze. Obroną mogli się za to chwalić. 5 miejsce na 30 drużyn to bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę trenera zasiadającego na ich ławce.


Ich pierwszym przeciwnikiem zostało Toronto Raptros, z którymi przegrali wszystkie mecze w RS. Drużynie z Kanady również zaczynało brakować paliwa i miały zadecydować opary.

Spodziewałem się walki do ostatniego tchnienia i serii 7 meczowej. Wittman zaskoczył wszystkich rotacją składu, przez co obrona Raptors była pogubiona i nieprzygotowana. Przypadek czy ukartowana zimna zagrywka? jedni twierdzą, że zgrywał Greka przez cały sezon by wyciągnąć asa z rękawa. Inni twierdzą, że to była czysta wariacja i tak do końca nie wiedział co robi. Kto miał rację? Dowiemy się już w tym sezonie, czy dalej będzie potrafił zaskoczyć czymś przeciwników.

Ale wracając do serii: Wall, Pierce oraz Gortat sali się kulą ognia, która ponownie wymazała Dinozaury z powierzchni ziemi.  4-0 dla Waszyngtonu było dla mnie zaskoczeniem, i tym samym baczniej chciałem przyjrzeć się ich potyczce z Hawks, którzy męczyli się z Nets.

O tej potyczce pisałem na gorąco tak:
"Tutaj było znacznie lepiej niż u sąsiadów. W sumie mogę pokusić się o postawienie pytania: co by było gdyby John Wall nie doznał kontuzji lewej ręki już w pierwszym meczu tej serii? Grający bez swojego lidera Wizards wykorzystali okazję w meczu otwierającym oraz dzięki rzutowi w ostatniej sekundzie Paula Pierce'a wygrali mecz nr 3. Reszta należała do Atlanty, która nie wyglądała jak rasowy dominator z połowy sezonu zasadniczego. 

W meczu nr 2 pokazali, że dalej mają to coś, co może niszczyć rywali. Ograli ekipę ze stolicy aż 16 punktami. Później przyszły mecze na styku i jakoś (pomimo powrotu Johna Walla na 2 ostatnie mecze) udało się wywalczyć awans. 
Kompletnie w tej serii nie mógł się odnaleźć Kyle Korver. Pomimo, że spędzał najwięcej minut na parkiecie (średnio aż 38) to jego gra pozostawiała wiele do życzenia. 7 punktów, 4.3 zbiórki, 1.8 asysta, 1.5 przechwyt oraz 1.5 blok to jego średnie po 6 spotkaniach. 31% rzutów z gry i tylko 28% przy rzutach za 3. Teraz rodzi się pytanie: czy Bradley Beal obudził w sobie tak dobrego obrońcę na czas rozgrywek posezonowych, czy to chwilowa zapaść snajpera Jastrzębi. Obstawiałbym obydwa czynniki z naciskiem na ten pierwszy. 
Ale ogólnie Hawks nie zaimponowali formą godną zespołu który wygrał konferencję.  
Wizards natomiast mieli pecha. Kontuzja Wall'a chyba ustawiła tą serię. Zombie Nene, który co prawda obudził się na trochę jednak to było za mało. Paul Pierce pokazał po co został sprowadzony do ekipy Czarodziei i o mało nie wygrał im 2 kluczowych spotkań w samej końcówce. Otto Porter pokazał się z dobrej strony i jego rokowania na przyszłość znacznie wzrosły. Marcin Gortat przez kłopoty z żołądkiem w ostatnim meczu zagrał tylko 12 min, jednak w tej serii nie błyszczał już tak bardzo jak w starciu z Raptros. Złośliwi twierdzą, że to przez docinki brata w polskiej prasie. Pochwalić można Beal'a za formę strzelecką oraz pilnowanie Korvera.  
Seria przebiegała w tonie zaciętych końcówek oraz lekkich złośliwości pomeczowych, zwłaszcza ze strony "The Truth"."
Megalomania 100% po raz kolejny. Ale nie lubię się powtarzać.

Szkoda tego co się stało w starciu z Hawks. Czy wygraliby serię z Cavs, a później pożarci przez Golden State w finale? Wall vs Curry zawsze byłoby ciekawym widowiskiem, zwłaszcza, że Curry nie grał przeciwko czołowym PG podczas walki w PO. Smaczek wyłapany przez hejterów "Kury" na zasadzie: "i co z tego, ze wygrali sratatatatata"

Na te pytania nie poznamy już odpowiedzi, jednak to już przeszłość i możemy się skupić na nadchodzącym sezonie. Nie ma weteranów, którzy będą trzymać za rączkę. Jest masa zadaniowców, którzy dobrze ukierunkowani mogą pomóc podstawowym zawodnikom.

Gortat w ASG? Szał po zeszłorocznej akcji jeszcze chyba nie wybrzmiał więc kto wie...

Na koniec to co zawsze. Endżoj!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz