środa, 14 października 2015

Toronto Raptors: Podsumowanie sezonu 2014-2015

Rodzynki z Kanady weszły w sezon bardzo dobrze. Dla jednych był to powolny start mający przerodzić się w karkołomny pęd po najwyższe laury, a dla kibiców tej drużyny był to sygnał, że może uda się powtórzyć sukces z poprzedniego roku i drugi raz z rzędu awansować do rozgrywek posezonowych. Od początku sezonu do 30 grudnia przegrali tylko 8 spotkań, więc prognozy były dobre, a nastroje w klubie szampańskie. 

Poprzeczka w zeszłym roku została podniesiona bardzo wysoko i kibice domagali się więcej od swojej ukochanej drużyny. Przyznam się szczerze, że sędziowie w moim odczuciu pomogli w awansie Nets by ich potyczka z Miami była osłodą drugiej rundy PO, kosztem lepiej grających Raptors. 

No co zrobisz, jak nic nie zrobisz? 

Jednak pomimo tego Raptory udowodniły, że stać ich na walkę o najwyższe cele. Pomimo braku wielkich nazwisk udało się zbudować drużynę do walki o PO. 

Drużynę, która niewiele się (poza jednym dodatkiem) zmieniła w stosunku do minionego sezonu. Zatem bogatsi w doświadczenie i głodni sukcesu z dumą krzyczeli "We The North" po raz kolejny.




Motorem napędowym był dynamiczny duet: Kyle Lowry oraz DeMar DeRozan. Pierwszy przed sezonem podpisał tłuściutki, tak jak jego policzki kontrakt. Oczekiwałem przytulenia czeku i cieszenia się z pieniędzy. Kupowania domów, samochodów i takich tam. Na samym końcu jego listy do zrobienia miała się znaleźć gra. Jednak w bardzo przyjemny sposób szybo zmienił mój tok myślenia o sobie za pomocą tego co robił na parkiecie.  

Pamiętam go z Houston, gdzie pomimo dobrej linijki statystycznej nie wystawiano mu pochlebnej laurki. Widać chłopak potrzebował jedynie zmiany klimatu by odrodzić się na nowo. Z upalnego Teksasu trafił na zasadzie wymiany do mroźnego Toronto, gdzie w pierwszym sezonie jego statystyki znacznie poleciały w dół, lecz było to spowodowane głównie kontuzjami. W drugim natomiast poszybowały w górę jak niegdyś Vince Carter. Jedni mówią, że to magia ostatniego roku kontraktu dała o sobie znać a inni, że chłopak naprawdę wziął się do pracy. Sam byłem w pierwszej grupie, i ze zniecierpliwieniem oczekiwałem na nowy sezon by zobaczyć czy mam rację czy się mylę. Oczywiście się myliłem. 

Napędzał atak Dinozaurów, a napięte końcówki spotkań grał jak połączenie profesora i zimnokrwistego zabójcy. Kiedy trzeba było szukał kolegów na wolnych pozycjach, a kiedy wynik był zagrożony brał punktowanie w swoje ręce. Sezon zakończył ze statystykami 17.8 punktów, 4.7 zbiórek, 6.8 asyst oraz 1.6 przechwytu. Oczywiście dało mu to miejsce w All-Star Game. 

Drugi z duetu był taką trochę szarą eminencją na SG w lidze. Każdy wiedział o jego istnieniu, ale jeżeli pojawiały się zestawienia najlepszych w sezonie na tej pozycji, o nim było cicho. Przez pierwsze 16 spotkań tego sezonu trzymał fason, jak chrzestny na weselu. Jednak później doznał kontuzji, która wyeliminowała go z gry na 21 spotkań. Drużyna jakoś sobie bez niego radziła, jednak mając na parkiecie kogoś kto dostarcza 20.1 punktów, 4.6 zbiórki, 3.5 asysty oraz 1.2 przechwyt, a nie mieć kogoś takiego to jednak jest różnica. Powrócił w zdrowiu i dalej kibice zgromadzeni w Air Canada Centre mogli podziwiać jego efektowną i efektywną grę. Niestety do ASG już się nie załapał.

Sam nie wiem co mam o nim myśleć. Niby statystyki ma dobre, ale jak mówi stare polskie przysłowie: "Wyżej wała nie podskoczy". Czy Raptors naprawdę mają na nim oprzeć przyszłość drużyny? Zobaczymy w tym sezonie. 


Idąc dalej mamy Terrence'a Rose'a który jest Terrencem Rosem. To takie proste. Kiedy w drużynie masz TR oraz Landry Fieldsa chyba nie ma zagwozdki kogo wyślesz w pierwszym składzie. 8 wybór w drafcie 2012 od 3 sezonów przebywa w barwach Raptors. W poprzednim sezonie ratowała go trochę skuteczność w rzutach za 3, jednak w tym był tylko gościem, który wszedł w 61 meczach w S5. 

Amir Johnson niestety opuścił w tym sezonie Toronto. Niestety dla nich, gdyż to on trzymał ich grę w obronie na jakimś znośnym poziomie. Amir to taki walczak na boisku, który robi dużo małych rzeczy, przez co może przejść niezauważony przez większość poczciwych zjadaczy chleba i fanów samych skrótów na NBA.com. Trochę porzucał, trochę pozbierał dał dobry impakt w obronie i odjechał do Bostonu, gdzie z takiego gracza Brad Stevens będzie bardziej niż zadowolony. 

Jonas Valanciunas mógłby idealnie dopasować się do powiedzenia, które przytoczyłem przy skromnym opisie DeRozana. Kiedy patrzę na jego grę, nie chce mi się wierzyć w to, że ten Litewski center przeistoczy się nagle w coś więcej niż 12 punktów, 8.7 zbiórek oraz 1.2 blok na mecz z dobrą obroną pod koszem. Jednak włodarze Raptors uznali, że warto w niego zainwestować i zaproponowali mu nowy kontrakt, który w dobie rosnącego salary wygląda na dobrany idealnie. Może w nadchodzącym sezonie podobnie jak Lowry zamknie mi usta i nagle wskoczy do ścisłej czołówki podkoszowych. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyż ostatnio jakoś przychylniej patrzę na europejczyków w NBA.

Małą iskierką z ławki był pozyskany za bezcen z Atlanty Lou Williams. Małą to może za delikatnie powiedziane jak na laureata nagrody dla najlepszego rezerwowego ubiegłego sezonu. Obrony w jego grze nie uświadczyliśmy zbyt wiele, ale za to w ataku miał swoje małe eldorado. Jak miał dzień, to nawet 3 przeciwników wiszących na nim nie przeszkadzało w zdobywaniu masy punktów. Gdyby bardziej grał dla kolegów byłoby znacznie lepiej, jednak taki strzelec z ławki jest potrzebny. Po tym sezonie został wolnym agentem i wydawało mi się, że miłość jego oraz klubu jest obustronnie odwzajemniona, a jego przyszłość związana jest z zespołem z Kanady. Ten jednak wybrał Lakers i tam teraz opala się ze swoimi dwoma dziewczynami. YOLO!


Ogólnie paliwa starczyło im na pierwszą połowę sezonu zasadniczego. Później zdawało się, że jadą na oparach. Drużyna nie miała praktycznie żadnej obrony, co można traktować jako policzek dla trenera Dwane'a Casyego. Coach był przecież odpowiedzialny za przygotowanie defensywy w mistrzowskim sezonie Dallas Mavericks. Kiedy po wygraniu ligi przyszedł w końcu na swoje zrobił z Dinusiami 22 obronę. W poprzednim sezonie była to już 10 defensywa. Te rozgrywki zakończyli na 25 miejscu. Ratował ich atak który uplasował się na 4 miejscu w lidze. Jednak jak wspomniałem wcześniej jechali na resztkach, resztek i jedną nadzieją dla nich było zatankowanie (ale nie takie jak myślicie) baku do pełna podczas pit stopu w czasie okienka transferowego. Niestety GPS ich zawiódł i nie wzmocnili się w obronie i na desce, gdzie również odstawali od ligowej czołówki. Zatem David West, Taj Gibson, Kenneth Faried oraz nawet JaVale McGee, o których było głośno w plotkach wiązanych z drużyną, zostali w swoich klubach. 

Nie wzmocnieni niczym oraz nikim uplasowali się na 4 miejscu na Wschodzie i w pierwszej rundzie spotkali się z Waszyngtonem, z którym wygrali wszystkie spotkania RS. Wyszli chyba z założenia: jakoś to będzie.

Nie było.

Czarodzieje zrobili im jesień średniowiecza, totalnie zmieniając rotację czym zaskoczyli kulawych w obronie Raptors. Dodatkowo atak, który był ich mocnym punktem w sezonie odmówił posłuszeństwa. U kolegów z tabeli za to wszystko wypaliło jak należy i po raz kolejny Toronto musiało pożegnać się z udziałem w rozgrywkach posezonowych w pierwszej rundzie. Bilans 0-4 z pewnością nie oddaje ogromu pracy jaki włożyli w ten sezon i można go traktować jako sromotną porażkę. W poprzednich PO jak wspominałem oszukali ich sędziowie, jednak teraz mogą mieć pretensję tylko do siebie samych. 

Włodarze wiedzieli co trzeba zrobić i sprowadzili w to lato DeMarre Carrolla, Bismacka Biyombo oraz Cory'ego Josepha, którzy znają się na obronie. Luis Scola ma pełnić zapewne rolę mentora i odżyć po sezonach stagnacji w Pacers. Jednak największe wrażenie wywarło na mnie pójście all-in i zakontraktowanie Bennetta. Oby się odrodził w rodzimym kraju. Derrick Williams już trochę się panoszy w Knicks, więc czemu były 1 wybór draftu ma być gorszy? 

Wzmocnili obronę i ewentualnie mają kim handlować by polepszyć skład. 

Na koniec mała garść wspomnień:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz