czwartek, 12 marca 2015

Brooklyn Nets: Rozpacz w odcieniach czerni i bieli...

Przenosiny z New Jersey na Brooklyn miały otworzyć nowy rozdział w historii Nets. Ze średniego klubu, który ostatnie większe sukcesy odnosił prawie 13 lat temu, Nets przeistoczyli się w napędzanego rosyjskimi dolarami molocha, który skupił wokół siebie kilka przebrzmiałych gwiazd NBA i sowicie ich opłacił. Następnie na zasadzie wymiany ściągnęli do siebie Paula Pierce'a oraz Kevina Garnetta, oddając do Bostonu dużo picków w drafcie grzebiąc tym samym swoją przyszłość.

Na nowego trenera wybrali osobę, która przyczyniła się do ich sukcesów w przeszłości. Najpierw drużynę maił prowadzić asystent, a Jason Kidd miał być po prostu twarzą przy linii bocznej. Jednak z czasem okazało się, że wpompowane pieniądze nie są współmierne z osiągnięciami drużyny. Kidd odsunął od drużyny Lawrenca Franka i sam rozpoczął rządy w drużynie. Efektem tego był najlepszy bilans po przerwie na ASW, awans do PO oraz pokonanie Toronto Raptors. W drugiej rundzie zmierzyli się Miami Heat, którzy nie pozostawili złudzeń ekipie z Brooklynu. 

W lato Kidd zażądał większej władzy w klubie, jednak usłyszał odpowiedź negatywną. Postanowił odjeść i związał się z Milwaukee Bucks, z którymi robi CUDA.

Nets postanowili tym razem zaufać doświadczonemu szkoleniowcowi i zatrudnili Lionela Hollinsa. Trener z zamiłowaniem do twardej ręki miał zebrać do kupy przepłacone gwiazdy. 




Hollin wcześniej trenował Memphis Grizzlies, z których uczynił jeden z najlepszych zespołów po bronionej stronie parkietu. Niestety kontuzje w składzie Miśków sprawiły, że odpadał w rozgrywkach posezonowych, co doprowadziło do jego zwolnienia. Jego etyka "twardej ręki" miała być lekiem na drużynę oraz zgoła odmiennym podejściem jakie prezentował jego poprzednik. Kidd trzymał drużynę luźno i na wiele pozwalał. Do póki to działało zarząd nie wtrącał się tak bardzo w jego kompetencje. Jednak kiedy doszło do rozmowy na temat zwiększenia władzy  Kidda, ci zamknęli temat i zezwolili na przenosiny do Bucks za 2 wybory w II rundzie draftu. 

Podczas lata z drużyny odszedł Paul Pierce, Andray Blatche oraz Shaun Livingston. Hollins został z grającym swój 20 sezon Garnettem, znudzonym Joe Johnsonem, wiecznie kontuzjowanym Brookiem Lopezem oraz Deronem Williamsem, który jest już cieniem samego siebie. Iskierką nadziej został Mason Plumlee, który zagrał bardzo przyzwoicie na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii. Na zasadzie wymiany pozyskali Jarretta Jacka co jest chyba ich jedynym sukcesem kadrowym. Szczęście jednak się do nich uśmiechnęło i swoją gotowość do gry zgłosił Bojan Bogdanovic. Chorwat został wybrany w drafcie 2011 przez Miami Heat z 31 numerem w drafcie, jednak został oddany do Nets w zamian za Norrisa Cole'a. Pozostał wówczas w  Europie i w tym sezonie postanowił spróbować swoich sił za oceanem. W składzie zostali jeszcze Mirza Teletovic oraz Alan Andreson, którzy stanowili napęd zespołu Kidda z ławki w poprzednim sezonie.

Tak oto rozpoczęła się walka o najwyższe cele, które szybko zostały określone jako awans do play-off's. Z takim składem miejsce w pierwszej 8 na Wschodzie powinno być bardzo proste. Wschodnia strona jest znana z tego, że nawet posiadając ujemny bilans można załapać się do walki o tytuł. Lecz tu zrodziły się problemy.


Gwiazdy drużny były albo kontuzjowane, albo bez formy. Na to drugie Hollins znalazł bardzo szybki i radykalny sposób. Nie ważne ile dany gracz zarabiał i jakim statusem cieszył się w lidze. Jeżeli zawodnik nie był produktywny na parkiecie - zaczynał mecz z ławki. Dlatego Williams, Johnson oraz Lopez wychodzili w drugim garniturze. Bardzo podobał mi się ten pomysł. Szkoleniowiec pokazał, że ma jaja i nie będzie się pieścić z przepłaconymi gwiazdami. Jego pomysł zaczął przynosić rezultaty, gdyż wchodząc z ławki grali po prostu lepiej. Kiedy zasłużyli na powrót do gry w pierwszej piątce, na krótką chwilę odzyskiwali dawny blask, jednak tylko na chwilę. I cała sytuacja zaczynała się od nowa.

Bojan Bogdanovic rozegrał nawet przyzwoity początek sezonu, jednak gdzieś w połowie zaczął tracić zapał. U Mirzy Teletovica wykryto skrzepy krwi w płucach, co automatycznie zakończyło dla niego sezon. W tym roku na takie samo schorzenie zmarła legenda Portland Jerome Kersey. Podobną przypadłość wykryto u Chrisa Bosha, dla którego sezon również dobiegł końca. W międzyczasie rozwiązano umowę z Andriejem Kirilenko, gdyż nie spełniał oczekiwań Lionela Hollinsa. 

Drużyna grała w kratkę i to z przewagą gorszej dyspozycji. Zdenerwowało to właściciela klubu do tego stopnia, że postanowił wystawić swoje gwiazdy na sprzedaż. Gdy nie znalazł chętnych postanowił sprawdzić wartość klubu i puścić plotkę o chęci sprzedania przepłaconej drużyny. Ponownie nikt się nie zgłosił, zatem Miachaił Prochorow został sam w swoim zamku z piasku. 

Przed zamknięciem okienka transferowego kilka zespołów dopytywało się o możliwość pozyskania 3 All-Starów, jednak "genialny" generalny menadżer Billy King, nie potrafił wykorzystać wyciągniętej do niego ręki.

Patrząc w księgi, Nets mają zapchany budżet aż do sezonu 2016/2017 gdzie jeszcze będzie obowiązywać przeszło 22 mln dolarów kontraktu Williamsa. Po niego zgłosili się między innymi Sacramento Kings. Oferowali przyzwoitą paczkę za usługi Derona, jednak nalegali by włączyć do wymiany Masona Plumlee, na co King nie chciał się zgodzić. Z jednej strony to dobrze bo chłopak ma potencjał i szkoda się go pozbywać. Ale z drugiej strony oddanie tłustego kontraktu Williamsa było bardzo potrzebne, jednak ten na razie został na Brooklynie.

Oklahoma City Thunder interesowała się Brookiem Lopezem, jednak w ich propozycji też coś nie pasowało Kingowi. Ci nie naciskali za bardzo i za bezcen pozyskali zdrowszego Enesa Kantera olewając Brooklyn.

O Joe Johnsona pytali Hornets oraz Pelicans. Ci pierwsi dawali Lance'a Stephensona oraz jakieś dodatki. Drudzy pick w I rundzie draftu oraz kontrakty zawodników które z miejsca zostałby zwolnione i zrobiły trochę miejsca w salary. King jednak w obydwu przypadkach powiedział nie, i talenty Iso Joe zostały na Brooklynie.


King jednak dokonał wymiany i pozbył się dziadka Garnetta w zamian za młodszego Thaddeusa Younga. Oddał tym samym weterana który trzymał porządek w szatni oraz był sercem klubu. Przeprowadzka Kevina do Minnesoty ma wymiar nie tylko sentymentalny, ale również i biznesowy. Z czysto koszykarskiego punktu widzenia ta wymiana miała sens. Young jest młodszy i bardziej przydatniejszy w walce pod koszem. Na tym etapie Nets byli na fali wznoszącej i ich awans do PO był bardzo pewny. Świeża krew miała w tym pomóc, jednak po odejściu Garnetta wszystko się posypało. I najśmieszniejsze jest to, że Young jest w ostatni roku kontraktu i po sezonie może, ale nie musi wykorzystać opcji gracza. Patrząc na obecnych Nets oraz ich czarną przyszłość wątpię by chociaż chciał rozważyć pozostanie na Brooklynie. Zapewne znajdzie się ktoś, kto za usługi 26 latka zapłaci te 9 mln dolarów.

Well done Billy, well done...

W ostatnich 5 meczach zaliczyli 5 porażek. Z 8 miejsca spadli na 11 w konferencji Wschodniej. Po przerwie na ASW Indiana Pacers wystrzeliła z formą i szturmem zdobyła 7 miejsce w konferencji. Miami oraz Charlotte krążą koło 8 miejsca jak sępy. Od dołu napiera na nich Boston, który również jeszcze nie składa broni. Nets są jak wspominałem na 11 miejscu zaraz przed Detroit, którzy również dostali czkawki.

Wątpię by ktoś w następnym sezonie chciał pozyskać kogoś z ich 3 All-Starów. Może ktoś, kto będzie chciał wykrzesać do maksimum potencjał Johnsona oraz Lopeza, którzy będą w ostatnim roku swoich kontraktów. Ten drugi ma opcję zawodnika na nadchodzący sezon i zapewne ją wykorzysta. Znając jego podatność na kontuzje nikt nie zaproponuje mu przeszło 16 mln dolarów za sezon. Deron Williams prawdopodobnie zostanie w Nets do końca kontraktu. Miało być tak pięknie...

Wszystko byłoby dobrze, gdyby Nets mieli jakiś pick w drafcie, który mogliby wykorzystać. Jednak nie mają nic. Brak picków w drafcie, brak gotówki na nowych graczy, przepłacone gwiazdy i brak chemii w zespole. Oto w skrócie obraz dzisiejszych Nets. Do niedawna taki bajzel był dewizą Knicks, jednak widać klątwa "nieszczęścia i rozpaczy" przeniosła się z Madison Square Garden do Barclays Center.

Jedyne co dobrego zrobili po przeprowadzce na Brooklyn to zastrzeżenie numeru Jasona Kidda...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz