środa, 14 stycznia 2015

Byczek Fernando i jego bracia z Chicago.

Pamiętacie tę bajkę dla dzieci? Opowiadała o pacyfistycznie usposobionym byczku Fernando, który całe dnie spędzał na wąchaniu kwiatków i leżeniu pod drzewem na wzgórzu w blasku słońca. W tym samym czasie jego bracia ostro ćwiczyli ponieważ chcieli wziąć udział w zbliżającej się korridzie. Podczas wizyty organizatorów korridy Fernando zostaje użądlony przez pszczołę i omyłkowo wzięty za najgroźniejszego byka ze wszystkich. Chciał nie chciał musi podjąć walkę z matadorem. Jednak, pomimo wszystko postanawia zostać wierny swoim ideałom i wygwizdany za brak woli walki powraca na wzgórze, gdzie dalej w spokoju może narkotyzować się różnej maści roślinami.  

Byczek bardzo przypomina mi Derricka Rose'a z tego sezonu. Jego bracia dzielnie walczą o udział w finałach, a on jakby zdystansowany, najbardziej martwi się o to, jak będzie się czuł podczas uroczystości wręczenia dyplomów jego syna w przyszłości. Nie jest to MVP jakiego pamiętam...



Nie można mieć mu za złe, że nie potrafi udźwignąć presji jaka na nim ciąży. Po sezonie 2010-2011, w którym to zdobył nagrodę dla najbardziej wartościowego gracza rozegrał tylko 39 meczy z powodu kontuzji. Cały sezon 2012-2013 przesiedział na ławce. Media rozdmuchały jego powrót do gry, robiąc z niego bohatera, który ponowie zbawi Chicago. W blasku i chwale powrócił sezon temu i rozegrał tylko 10 meczy z powodu kontuzji drugiego kolana. Troskliwi kibice, którzy tak wspierali akcję "The Return", w jednej chwili zamienili się w cynicznych prześmiewców i zalali internet kąśliwymi memami na temat ich idola. 

Po zakończeniu sezonu nastał czas mistrzostw świata w Hiszpanii. Wielkie było moje zaskoczenie, kiedy Derrick znalazł się w składzie kadry USA. Jedni mówili, że to dzięki kontraktowi z firmą Adidas, której jest niekwestionowaną twarzą nr 1 w lidze. Dlatego sprawniejszy i zdrowszy John Wall musiał jechać na wakacje, zamiast reprezentować Amerykanów w Katalonii. Ja natomiast mam inną teorię na to wszystko. W sztabie szkoleniowym trenera Krzyzewskiego znalazł się trener Bulls Thom Thibodeau. TT (jak jest w skrócie nazywany) jest specjalistą od defensywy. Jak ważny jest taki asystent w składzie? Zapytajcie Docka Riversa, on wie najlepiej. Moim zdaniem, TT postawił sprawę jasno: pojadę na mistrzostwa, ale bierzemy Rose'a ze sobą i niech się ogrywa po prawie dwóch latach pauzy. Nie chcę tracić na to czasu kiedy przyjdzie sezon, bo trzeba grać od początku na 100%. 

Widocznie Krzyzewski przystał na propozycję. Wiedział, że wiezie ze sobą tyle talentu, że nie musi się martwić o jednego gracza. Co by nie mówić, pomogło to trochę odbudować się Derrickowi. Wygrał z kadrą mistrzostwo świata, jednak nie miał na to dużego wpływu. Jego postawa na parkiecie to obok braków obronnych Jamesa Hardena była najbardziej rozdmuchiwaną sprawa przez media. Jednak pomimo to TT mógł patrzeć z optymizmem na zbliżający się sezon, gdyż gwiazda drużyny pozbyła się dwuletniej rdzy.


Po mistrzostwach w Bulls zapanowały wielkie zmiany. Podziękowano za współpracę Carlosowi Boozerowi. Na jego miejsce zakontraktowano Pau Gasola, który wyrwał się z toksycznych Lakers. Chicago próbowało pozyskać Carmelo Anthonego, który na złość włodarzom Knicks, na ich oczach flirtował z innymi klubami. Melo został jednak w NY. W drafcie wybrano - jak się początkowo mówiło - białą wersję Melo. Doug McDermontt był na uczelni super strzelcem i miał być odpowiedzią na największą bolączkę Byków, jaką był atak. W lidze letniej udowodnił swój potencjał. Dodatkowo niespodziewanie swoją gotowość do gry zgłosił Nikola Mirotic. Czarnogórski skrzydłowy został wybrany w drafcie 2011, jednak postanowił zostać w Europie by nabrać większego doświadczenia. Na zasadzie co sezon to nowy rozgrywający sprowadzono Arona Brooksa, by zabezpieczyć się na ewentualność kontuzji Rose'a lub Hinricha. Dodam, że w składzie pozostał Taj Gibson, Joakim Noah, Jimmy Butler oraz Mike Dunleavy. Z tak przepełnionym rosterem i powracającym do zdrowia Derrickiem, Byki śmiało patrzyły w przyszłość. 

To, że będą dmuchać i chuchać na zdrowie Rose'a było wiadomo od początku. Każdy jego grymas podczas meczu przyprawiał o zawał kibiców. W czasie jednego z odpoczynków w tym sezonie Derrick udzielił wywiadu, w którym wyraził obawy jak będzie wyglądać jego ciało po zakończeniu kariery w NBA. Dał jasno do zrozumienia, że boi się o swoje zdrowie i nie chce dawać z siebie 100% na parkiecie. Z jednej strony można go zrozumieć. W krótkim czasie z najlepszego gracza w lidze stał się rekonwalescentem i nie grał przez prawie dwa lata. Coś takiego, połączone z presją ze strony mediów, mogło odcisnąć piętno na jego psychice. Sprawa odbiła się głośnym echem w korytarzach NBA. Byłe gwiazdy, w tym mający zawsze coś dopowiedzenia Charles Barkley, potępiły młodego zawodnika za te słowa. Podali za przykład swoje kariery, w których grali z bardzo poważnymi kontuzjami, nie zważając na ryzyko. Teraz chodzą jak połamani (serio, zobaczcie jak Barkley lub Shaq chodzą, by wiedzieć o, czym jest mowa), jednak są szczęśliwi i spełnieni. Nie zamieniliby tego na nic innego na świecie. 

Fakt, Rose mógł iść do trenera i porozmawiać o tym w cztery oczy. Mógł poprosić o stopniowe zwiększanie czasu gry, aż poczuje się pewniej. Zarząd mógł nawet zaproponować spotkania z psychologiem. Zamiast tego Derrick chlapnął o tym w prasie i mleko się wylało. Można opuszczać mecze, by być świeżym na PO, coś jak D-Wade. Można opuszczać mecze po przejściu operacji obydwu kolan, co jest bardzo wskazane. Można nawet odpuścić jedno spotkanie z powodu małego urazu, jeżeli przebyło się w przeszłości poważną kontuzję. Ale podawanie powodu "życie po NBA" jako wytłumaczenie absencji w rozgrywkach jest czymś dziwnym i trochę głupim. Atletyzm jest dla takich graczy jak Rose bardzo istotny, bo to na nim opierają swoją grę. Jeżeli zawodzi, trzeba szukać innych opcji jak być przydatnym drużynie. Miał w tym sezonie nie grać tak agresywnie i szukać gry na półdystansie, jednak stare przyzwyczajenia biorą jak na razie górę. Nie dość, że wchodzi pod kosz, to na dodatek forsuje masę rzutów, głównie za 3. 

Mam nadzieję, że ktoś temu naszemu byczkowi Fernando powie, by nie rozmawiał z prasą na takie tematy oraz ukłuje go pszczołą by znowu na parkietach zagościł MVP jakiego wszyscy pamiętamy. 

Derrick rozegrał w tym sezonie 28 meczy. Jego średnie za ten okres wynoszą: 17 punktów, 3 zbiórki, 4.9 asysty. Rzuca ze 40% skutecznością z gry oraz 25% za 3. Wszystko to w 28 minut spędzanych na parkiecie. Miał kilka występów, w których rzucał powyżej 20 punktów i widać, że zaczyna się czuć coraz pewniej. Ma szczęscie, że ma koło siebie tak znakomitych partnerów. Bracia bardzo wspomagają naszego Fernando. 


Gdy pisałem o Wizards zastanawiałem się kto, ukradł najlepszego weterana: stolica czy wietrzne miasto? Pau Gasol gra jak natchniony w tym sezonie. Po latach (zwłaszcza ostatnich) spędzonych w Lakers odżył i swoją grą zamyka usta wszystkim, którzy nazwali go mięczakiem. Ostatnio rzucił nawet 46 punktów. Nieźle, jak na 34 latka z 14 letnim stażem w NBA. Jest drugi w punktach (19 na mecz), pierwszy w zbiórkach (11.4 na mecz) pierwszy w blokach (2.2 na mecz) w tym sezonie w Bulls. W skuteczności z gry ustępuje tylko Gibsonowi. Zatem możemy pożyczyć od D-Rose'a slogan "The Return" i machać nim za każdym razem, kiedy Hiszpan jest na parkiecie. Pau pokazuje nową jakość w grze pod dowództwem Thibodeau. Znakomicie broni strefy podkoszowej oraz chętnie dzieli się piłką w ataku. Przed sezonem zastanawiałem się, w jakiej roli Thibs wykorzysta Gasola. Obstawiałem, że będzie wchodził z ławki a, w końcu do s5 awansuje wieczny rezerwowy Gibson. Jednak TT zaryzykował i dał Pau pierwszeństwo, co opłaciło się im obydwojgu. Paul Pierce gra na przyzwoitym poziomie oraz, co najważniejsze, wspiera młode talenty w Waszyngtonie, ale gra starszego z barci Gasol jest tym, co przykuwa do ekranu. 

Drugą taką postacią jest Jimmy Butler. W latach ubiegłych gracz z ławki, który przebojem wdarł się do podstawowego składu. Elitarny obrońca - tak bym o nim napisał rok temu. Teraz do znakomitej obrony dodał atak. Złośliwi twierdzą, że jest to efekt "contract year", jednak taka zwyżka formy nie może wiązać tylko z chęcią zarobku większych pieniędzy. Pisałem o J-Bucketsie TU i TU, więc nie będę się powtarzał. Ostatnio pojawiła się plotka, jakoby skąpi Bulls mieli zaproponować mu maksymalny kontrakt po tym sezonie. Patrząc na to jak gra, nie widzę w tym nic dziwnego. 


Doug McDermont miał być odpowiedzią na bolączki w ataku. Jednak sezon zasadniczy, to nie liga letnia, o czym boleśnie się przekonał. Teraz po kontuzji prawego kolana, nie jest znana data jego powrotu. Szkoda, bo chłopak ma zadatki na bycie znakomitym strzelcem w NBA. Rozumie i świetnie czyta grę, dlatego jest cennym nabytkiem dla Byków na przyszłość. Thibs musi popracować jeszcze nad jego obroną, ale z tym nie powinien mieć większych problemów. Jeżeli sam nie odnajdzie w nim potencjału, w obronie ustawi pozostałych graczy tak, że przysłonią owe braki. Czekam na jego powrót.

Skoro o pierwszoroczniakach mowa, to Nikola Mirotic jest po cichu wymieniany jako główny kandydat do roli zdobywcy nagrody dla najlepszego debiutanta. Potrafi grać na obydwu pozycjach skrzydłowego i robi to z taką nonszalancją, że aż strach pomyśleć co pokarze w przyszłości. Potrafi rozciągać obronę rzutami z dystansu i półdystansu. Podobnie jak większość graczy w składzie, lubi dzielić się piłką. Nawet jeżeli zagrywka ustawiona pod niego zostanie złamana, sam sobie jest w stanie wykreować pozycję do rzutu lub obdarować niekrytego kolegę asystą. Statystyki nie oddają tego, co naprawdę robi na boisku. 

W tym sezonie Joakim Noah jest jakby bardziej wyciszony. Nie musi krzyczeć i robić z siebie idioty w mediach, by zmotywować zespół do gry. Średnie za ten sezon są najgorsze w jego karierze od 5 lat. Jednak, mając pod koszem Gasola, Morotica oraz Gibsona, może trochę spuścić z tonu. Energia, którą zaraża pozostałych kolegów jest dalej niezmienna. Serce zespołu, które podobnie jak Rose powinno mieć zakaz wypowiadania się w mediach. 


Na koniec tego krótkiego przeglądu graczy Bulls zostawiłem sobie Taja Gibsona który, moim zdaniem, marnuje się na ławce. Gibson to mokre marzenie każdego właściciela drużyny na PF. Twardy obrońca ze znakomitą pracą nóg. Dobrze zbiera i blokuje. Swoje rzuci i nie marudzi. Podziwiam go za to, że praktycznie od swojego pierwszego sezonu, w którym zagrał 70 spotkań w pierwszym składzie, nie narzeka na rolę rezerwowego. Podpisał wysoki kontrakt, a pomimo to, siedzi na ławce. Mam nadzieję, że Thibs bardziej da mu pograć, kiedy będzie oszczędzał Gasola na PO. Ale czy będzie? 

Tutaj dochodzimy do wielkiego zgrzytu jakim jest postawa trenera. Thibodeau znany jest z tego, że dosłownie zajeżdża swoich graczy z podstawowej piątki. Wcześniej narzekał na to były już gracz Bulls, Luol Deng, który grał po 40 min w meczu. Teraz taki zaszczyt spotyka Butlera, który spędza na boisku 39.9 min w meczu. Takie eksploatowanie graczy można było wytłumaczyć w latach ubiegłych. Jednak teraz, kiedy głębia składu jest ogromna po prostu tego nie rozumiem. Tony Snell udowodnił, że potrafi grać. Zamiast rotować nim oraz Butlerem, TT daje Snellowi średnio 10 min w meczu. Mam nadzieję, że przed PO Thibodeau da odpocząć swoim graczom, by wypoczęci mogli walczyć o mistrzostwo. Od dawna nie było w Chicago tak uzdolnionej drużyny.

Tom, ogarnij się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz